- Ona mi się podoba, Lucienie - oświadczyła Fiona. - Nie waż się myśleć o

czegoś więcej. - Pocałuj mnie - szepnęła. Uśmiechnął się i spełnił prośbę. Ujął w dłonie jej piersi i przez chwilę je drażnił, zadając im rozkoszne tortury. Potem schylił się i musnął brodawki językiem, potęgując jej podniecenie. Zadrżała i wplotła palce w jego włosy. - Lucienie. Gdy krzyknęła jego imię, chwycił ją na ręce i zaniósł na sofę. Sam ukląkł na podłodze i zaczął ssać najpierw jedną, potem drugą jej pierś. Alexandra oddychała spazmatycznie. - Powiedz mi, co czujesz - wyszeptał. Z dręczącą powolnością sunął gorącymi wargami od jej łona ku górze: do piersi, szyi i wreszcie ust. - Płonę. Proszę cię, Lucienie. - O co? Znała tylko określenie, którego sam kiedyś użył. - Kochaj się ze mną. Uśmiechnął się. - Jak sobie życzysz. Gdy zdejmował buty, uniosła się na łokciu i delikatnie skubnęła zębami jego ucho. Jęknął cicho. Zachęcona pomogła mu rozpiąć spodnie. Przy okazji dotknęła twardej wypukłości. - Bezwstydnica - powiedział ochrypłym szeptem, odsunął jej ręce i ściągnął spodnie. http://www.19ptd.pl/media/ dodatku kiepskim? - Skoro jesteś taki zajęty, dlaczego pofatygowałeś się do Balfour House? - Ba! Kilcairn przyłapał mnie na chwili słabości. - Rozumiem. - Nie, nic nie rozumiesz. I już żałuję, że przyjąłem cię z powrotem na łono rodziny. - Wyjął z szuflady księgę rachunkową. - Podejrzewam, że chcesz pieniędzy? - O niebiosa! Nie chcę pieniędzy. Zależy mi wyłącznie na przeprosinach. - Na przeprosinach? Już mówiłem, że nie powieszę portretu... - Nie za to. Kiedy moi rodzice umarli, prosiłam cię o pieniądze, żeby spłacić ich długi. Odmówiłeś. Musiałam sprzedać większość biżuterii mamy i wszystkie obrazy taty, żeby wyprawić im pogrzeb. - I jak... - Jeszcze nie skończyłam! Byłam zupełnie sama po ich śmierci. A ty nawet się nie

- Lepiej nie, bo nie jestem pewna, czy pozwoliłabym ci odejść. Pocałował ją, przyprawiając o miły dreszczyk. - Wcale bym nie chciał wychodzić - powiedział cicho. - Nie sądzę, żeby to był koniec naszej historii, panno Gallant. Ku jego uldze uśmiechnęła się i odwzajemniła pocałunek. - Chętnie wezmę u ciebie jeszcze parę lekcji, Lucienie. Sprawdź - Od Glorii, ma się rozumieć. Ona w końcu zawsze wszystko mi mówi. Myśli, że wyprowadzi mnie z równowagi. Kiedy się ze mną kłóci, potrafi wykrzyczeć wszystkie swoje sprawki. Wczoraj wieczorem było tak samo. Santos poczuł się tak, jakby ktoś zdzielił go w głowę. - Nie wierzę. Ja i Gloria... - Kochacie się - rzuciła z kpiną w głosie. - Zależy wam na sobie, tak? - Tak. Pokiwała głową z politowaniem. - Nic nie znaczysz dla mojej córki, Victorze. Nic. Myślę, że w głębi duszy świetnie o tym wiesz. Ogarnęła go furia, przestał się bać, zapomniał o ostrożności. Nagle zrozumiał, że nie ma nic do stracenia. Postąpił krok w kierunku Hope. - Chciałabyś, żeby to była prawda. Przykro mi, mamuśka, ale przegrałaś. Kochamy się i zamierzamy być razem. Na zawsze, niezależnie ci się to podoba, czy nie. Na twarzy Hope pojawiły się wypieki, zmrużyła oczy. - Nie pozwalaj sobie, pętaku. Jesteś żałosny, naiwny. Gloria wykorzystała cię, żeby pokazać, jaka jest dorosła. Chciała nam dokuczyć. Dlaczego? Bo za bardzo o nią dbamy, bo dostaje zbyt wiele. Jak się najprościej zbuntować przeciwko rodzicom? To proste, zadać się z kimś zupełnie nieodpowiednim, z jakąś łajzą, z mętem, którego nigdy nie zaakceptujemy. Ona świetnie o tym wie, więc kłamie, oszukuje, prosi koleżanki, żeby ją osłaniały... Zawsze taka była. Uparta, nieznośna, samolubna. Nigdy się zastanawia, że kogoś może skrzywdzić swoim lekkomyślnym postępowaniem... Santos słuchał tego z kamienną twarzą, choć słowa Hope raniły go do żywego. W tym, co mówiła, odnajdywał własne myśli, własne obawy. Nie, to niemożliwe. Gloria nie może być taka. Wierzył w jej szczerość, w ich wzajemną miłość.