każdym graczem. W pierwszym rozdaniu Alec otrzymał damę kier. Becky wstrzymała dech, gdy rozdający znów obchodził stół. Alec uśmiechnął się zwycięsko, gdy dama znalazła partnera w asie karo. Odchylił się niedbale do tyłu. - Dwadzieścia jeden. Wśród otaczającego ich tłumu rozległy się głośne gratulacje, ale Becky pobladła. To wprost niesamowite! Alec był zbyt honorowy, by szachrować, ale ona wiedziała, co powiedziałaby w takim wypadku pani Whithorn. Człowiek, któremu tak sprzyja szczęście, musi mieć konszachty z diabłem! Alec uniósł brwi i spojrzał na nią, jakby chciał powiedzieć: „A nie mówiłem?” Becky stłumiła chęć przeżegnania się, gdy rzuciła okiem na jego karty. - Może... może teraz sobie pójdziemy? - Żartujesz. - Mówię poważnie! - Siedź spokojnie - odparł z irytacją. - Wiem, co robię - powtórzył. - Doprawdy? Czy aby nie w ten właśnie sposób wpadłeś do wielkiej, czarnej czeluści, o której wspominałeś? Czy nie w ten sposób straciłeś połowę umeblowania? Dość! Ja wychodzę. - Zsunęła się gwałtownie z jego kolan. - Poczekam na ciebie przed domem. - Becky! Wracaj! Becky, nie wolno ci stąd wychodzić! Puściła mimo uszu jego protesty i utorowała sobie drogę wśród tłumu, przyglądającego się, jak gra osławiony lord Alec Knight. Co za łotr, pomyślała, wychodząc z salonu. Zatrzymała się dopiero za drzwiami. Noc zrobiła się chłodna, ale gniew sprawił, że tego nie czuła. Ubrany na czarno portier nie http://www.abc-budowadomu.net.pl Alec wbiegał już do domu, ale zamarł na progu, widząc policjantów, którzy szukali śladów. Poczuł swąd nadpalonego dywanu, a potem ujrzał na podłodze plamy krwi. Dostrzegł też Westlanda i Lievena, wydających gniewnie jakieś rozkazy, ale nie zwrócił na nich uwagi. Nad znieruchomiałym, rozciągniętym na ziemi Fortem pochylał się chirurg. Alec, blady jak płótno, podszedł bliżej. - Czy on żyje? - Tak, ale niewiele mu brakowało do śmierci - odparł lekarz, nie odrywając się od roboty. - Miał szczęście. Zostawili go, sądząc, że i tak umrze. Unieś go - zwrócił się do pomocnika. Krzepki młody medyk ułożył nieprzytomnego Forta na noszach, które zaraz zabrano. - Knight! - zawołał ktoś słabym głosem. - Rushford! - Alec wbiegł do sąsiedniego pokoju i ukląkł u boku przyjaciela. Przyszły markiz był zakrwawiony, ramię i głowę miał obandażowane, a wokół jednego z oczu widniał
jego! Co ten blondyn robi z Adamem?! Jakim prawem?! Mężczyzna odsunął się od bruneta, łapiąc za kurtkę. - Będę później – powiedział, odwracając się i mijając chłopaka z pełnym triumfu uśmiechem na ustach. Przynajmniej tak to zinterpretował Krystian, w którym aż kipiało ze złości. Książę oparł się nonszalancko o framugę, przyglądając się blondynowi z uniesioną Sprawdź Wiatr coraz mocniej świstał mu w uszach, słońce schowało się za ołowianą zasłoną. Edward pragnął burzy, piorunów i nawałnicy. Ponad wszystko jednak pragnął Belli. Idiota! Tylko głupiec mógł marzyć o kobiecie, która w najmniejszym stopniu nie odwzajemniała jego uczuć. Tylko szaleniec mógł łudzić się, że zdobędzie to, czego tak kategorycznie mu odmówiono. Takie myśli towarzyszyły mu bezustannie, ale nie powstrzymywały go przed snuciem śmiałych planów. Wyobrażał sobie, że wkrótce znajdzie sposób, by pokazać jej, że... Właściwie co? - pytał samego siebie. Że z nią to nie to samo co z innymi? Która kobieta chciałaby w to uwierzyć? Całe tuziny, pomyślał i roześmiał się gorzko. Wiele razy miał okazję przekonać się, że kobiety są wyjątkowo łatwowierne. Jak na ironię ta, wobec której chciał być szczery, nie zamierzała w ogóle go słuchać. I nic dziwnego. W końcu zachował się jak ostatni kretyn! Z wściekłością szarpnął wodze i zatrzymał konia na skraju urwiska. Za bardzo naciskał. Działał zbyt szybko i zbyt natarczywie. Na swoją obronę miał tylko to, że stracił głowę, bo nigdy dotąd nie spotkał się z takim oporem. Kobiety same do niego lgnęły. Miał dość zdrowego rozsądku, by wiedzieć, że jego tytuły i pozycja działają na nie jak magnes. Prawdą było również to, że lubiły go, bo on je lubił. Kochał ich łagodność, poczucie humoru, a rozumiał słabostki. Ciągnęła się za nim opinia kobieciarza, choć w rzeczywistości wcale nie miał tylu romansów, ile mu przypisywano. Miał ich natomiast na tyle dużo, by rozumieć, że do miłości nie można nikogo zmusić. Bella była młoda, niedoświadczona, trochę niedzisiejsza. Tytuł „lady”, który nosiła przed nazwiskiem, w jej przypadku nie oznaczał wyłącznie wysokiego urodzenia. Był również symbolem stylu życia i wyznawanych wartości. Edward wątpił, czy kiedykolwiek była w dłuższym związku. Podejrzewał, że nie spotkała mężczyzny, dla którego zechciałaby porzucić książki. Nerwowo przeczesał włosy. Wiedział, z jaką kobietą ma do czynienia, i co zrobił? Próbował banalnie uwieść ją na przyjęciu. Przecież mógł się domyślić, że osoba z jej wrażliwością poczuje się obrażona niedwuznaczną propozycją. Nawet nie próbował wytłumaczyć jej, co się z nim działo. Wystarczyła chwila rozmowy, spojrzenie w oczy i ogarniało go podniecenie, jakiego nie potrafiły w nim obudzić najbardziej egzotyczne lub ekstrawaganckie piękności. Tym razem jego uczucie było głębsze i bogatsze. A mimo to nie powiedział, że właśnie w niej znalazł miłość, w której istnienie dotychczas wątpił. Nie powiedział jej tego wszystkiego, i pewnie już nie powie. Swoim bezmyślnym zachowaniem nie tylko jej ubliżył, ale również zraził ją do siebie. A może nie wszystko jest stracone? Może ma szansę zacząć wszystko od nowa? Zawrócił Drakulę w chwili, gdy spadły pierwsze krople deszczu. Nim dojechali do domu, burza rozszalała się na dobre. Mniej więcej godzinę później, przebrany w suche ubranie, na które kapała woda z mokrych włosów, zapukał do dziecięcego pokoju. Opiekunka uchyliła drzwi, ale nie wpuściła go do środka. - Proszę wybaczyć, jaśnie panie, ale księżniczka Marissa śpi. Jej Wysokość również się położyła. - Szukam lady Isabell. - Próbował wsunąć głowę, ale dziewczyna nie cofnęła się nawet o krok. - Nie ma jej tutaj. Zdaje się, że poszła do muzeum. - Ach, tak... - Przez chwilę rozważał coś w myślach. - Doskonale. Dziękuję, Bernadettę. Muzeum Sztuki mogło śmiało uchodzić za symbol całego kraju. Małe i urocze, z marmurowymi schodami i rzeźbionymi kolumnami wyglądało jak miniaturowy pałac. Wszystkie sale zbiegały się pod witrażową kopułą okrągłego holu niczym szprychy w piaście koła. Na parterze, prócz ekspozycji, znajdowała się niedroga restauracja otoczona ogrodem.