smagłej, czarnookiej, orlonosej czy choćby skośnookiej, wszystkie po wielkorusku

zagajniczki, domki dla lalek, pagódki, altanki, stawy ze strumyczkami, oranżerie – po prostu rajskie miejsce. Chciałbym się tak poleczyć z tydzień, dwa. Metoda Korowina jest najbardziej, jak tylko może być, postępowa i dla psychiatrii nawet rewolucyjna. Do niego ze Szwajcarii i – aż strach powiedzieć – z samego Wiednia przyjeżdżają się uczyć. No, może nie uczyć się, tylko popatrzeć sobie, ale, tak czy inaczej, jest się czym pochwalić. Rewolucyjność polega zaś na tym, że Korowin trzyma swoich pacjentów nie w zamknięciu, jak to od dawna jest przyjęte w cywilizowanych krajach, tylko na zupełnej swobodzie – łaź sobie, gdzie tylko chcesz. To przydaje nowoararackiemu tłumowi ulicznemu szczególnej pikanterii: dojdź tu, kto ze spotkanych przechodniów to człowiek normalny, który przyjechał na wyspy pomodlić się, oczyścić dusze i świętej woduchny popić, a który stuknięty i klient Korowina. Niekiedy, co prawda, nie trzeba nawet łamać sobie głowy. Na przykład – nie zdążyłem zejść z parowca, kiedy podszedł do mnie wielce malowniczy okaz. Proszę sobie wyobrazić kosmyk bródki przy do czysta zgolonych wąsach, pod pachą zwinięty parasol (a przypominam, że padał ohydny, lodowaty deszczyk), berecik typu „Doktor Faust”, na długachnym nosie – ogromne okulary z grubaśnymi fioletowymi szkłami. Ów Faust, czy też raczej kapitan Fracasse, wlepił we mnie oczy w najbardziej bezceremonialny sposób, pokręcił jakimiś metalowymi dźwigienkami na oprawce http://www.altrider.pl/media/ i zginie dwadzieścia metrów od własnego progu. Albo uderzy w drzewo i skończy sparaliżowana na wózku inwalidzkim. Jezu, potrzebowała snu. Kiedy w końcu dotarła na miejsce, wyjęła ze schowka latarkę i z jej pomocą odnalazła w zbyt wysokiej trawie szlauch. Trzeba przystrzyc trawnik. I przydałoby się go okopać. W kuchni nadal nie było nic do jedzenia. Teraz jednak tkwiła na podwórzu o drugiej nad ranem, zmywając klej i strzępy gazety z szyby wozu, aż w końcu szkło zalśniło w blasku latarki. Kiedy skończyła, dopadło ją śmiertelne zmęczenie. Zwinęła powoli szlauch, rzuciła go na ziemię i z trudem dowlokła się do schodów. W ciągu ostatnich dni pozwoliła, żeby stres wziął nad nią górę. Zdała sobie z tego sprawę, jadąc dziś do domu. Za dużo koszmarów, za mało snu. Przestała się dobrze odżywiać i zaczęła szukać oparcia w Quincym, jakby jakimś cudem potrafił jej pomóc. Wielki błąd. Ale

Jeszcze rok temu Azarow zapowiadał w Paryżu podczas spotkania z przedstawicielami francuskich firm, że rząd Ukrainy nie planuje podwyżki podatków, natomiast konsekwentnie będzie dążył do ich obniżania zgodnie z założeniami „nowej konstytucji podatkowej” przyjętej w 2010 roku. W sytuacji, w jakiej dziś znalazła się Ukraina, o obniżce podatków Ukraińcy nie mają raczej co marzyć. Już samo stowarzyszenie z UE nakłada na to państwo pewne obowiązki, nie mówiąc już o członkostwie. Dostosowywanie się do unijnych standardów, konieczność odprowadzania corocznej składki do unijnego budżetu, bardzo szybko może wyjść zwykłym Ukraińcom bokiem. Poza tym to nie Polska, z jej proukraińskim nastawieniem, będzie nadawała w przyszłości ton unijnej polityce, lecz kraje silniejsze, takie np. jak Niemcy czy Wielka Brytania. A te niekoniecznie będą chciały doprowadzić do całkowitego otwarcia granic dla Ukraińców, co akurat mogłoby być jedną z niewielu korzyści jakie mogliby odczuć zwykli ludzie. Jeśli Unia chciałaby naprawdę pomóc Ukrainie już teraz, natychmiast otworzyłaby granicę dla ukraińskiego biznesu i dla zwykłych ludzi. Dygnitarze unijni tymczasem nie są w stanie zrobić tego, co kilka dni temu zrobił chociażby prezydent Rosji, Władimir Putin, oznajmiając, że nie będzie zamykał przed Ukraińcami swoich granic, gdyż – jak się wyraził – zdaje sobie sprawę, że na Ukrainie żyje wielu biednych ludzi, a swoboda podróżowania i pracy, np. w Rosji, może im tylko pomóc. Wydaje się więc, że w „operacji Ukraina”, Putin cały czas jest kilka kroków przed instytucjami unijnymi. Niewykluczone zatem, że dojdzie do takiej sytuacji, w której Ukraina, gdy już znajdzie się w strukturach Unii Europejskiej, obwarowana będzie szeregiem obowiązków wobec Brukseli, natomiast nie będzie mogła się cieszyć pełnymi prawami członkostwa w UE. Czy możliwość wystawiania przez Ukraińców swojej reprezentacji do Parlamentu Europejskiego oraz miliony euro unijnych dotacji płynących na przeróżne projekty, niekoniecznie sprzyjające rozwojowi gospodarczemu, zrekompensują zwykłym ludziom koszta jakie ci będą musieli ponieść z tytułu członkostwa w „ekskluzywnej Europie”? Ta pierwsza, raczej wątpliwa korzyść, unaoczni tylko patologię unijnego systemu – ludzie spostrzegą jak szybko pewna uprzywilejowana garstka polityków dorabia się na brukselskich pensjach, korzystając przy tym z przywilejów niedostępnych zwykłym śmiertelnikom, niczego w zamian im nie dając. Natomiast druga „korzyść”, czyli unijne dotacje, pokaże, że Unia to tak samo zbiurokratyzowana i skorumpowana organizacja, jak wcześniej Ukraina pod rządami Janukowycza. Na dotacjach wzbogacać się zaczną zorganizowane grupy przeróżnych cwaniaków czy zwykłych gangsterów powiązanych z politycznym establishmentem. Natomiast zwykłym Ukraińcom oraz ich dzieciom i wnukom pozostaną do spłacenia nowe gigantyczne długi. Na dotacjach wzbogacić się mogą co najwyżej wybrańcy, natomiast nie wzrośnie od nich ogólny dobrobyt kraju. Sprawdź istnieją jakieś inne, dotąd jeszcze niewykryte przez naukę energie i substancje. Na pokładzie parowca Berdyczowski siedział nastroszony, nieszczęśliwy, otulał się nie dość ciepłym palmestronem z pelerynką (śledztwo miało być tajne, więc porządnego szynelu mundurowego ze sobą nie wziął) i wzdychał, wzdychał. Na cokolwiek padł wzrok urzędnika – stanowczo nic mu się nie podobało. Ani kwaśne fizjonomie pobożnych towarzyszy podróży, ani pochmurne przestrzenie wielkiego jeziora, ani szuranie nóg biegających po statku postnolicych marynarzy. Kapitan zaś był wypisz, wymaluj morskim korsarzem, cóż z tego, że odzianym w habit? Ogromny wzrost, czerwona morda, gderliwy głos. A ryczał na swoją długopołą załogę takie rzeczy, że już lepiej by klął zwyczajnie, po matce. No bo co to za wyrażenie jakieś: „Pastorał ci w zadek”? Albo: „Onany zapieczone” – co to ma znaczyć? Koniec końców Berdyczowski poszedł do kajuty, położył się na koi, nakrył głowę poduszką. Trochę powzdychał. Zasnął. We śnie widział paskudztwa.