– Jak możesz mnie tak traktować? Już nie pamiętasz, kto ci pomógł kilkanaście lat temu.

– Wierzę w dobre maniery – powiedział cicho Quincy. – Z racji swojej pracy spotykam się z takim zwyrodnieniem, że nie muszę do tego wszystkiego dokładać własnych wybryków. – Ja nie mam dobrych manier. – Nie masz. – Uśmiechnął się z udawaną dezaprobatą. – Ale tobie to jakoś pasuje. Rainie odstawiła butelkę na szafkę nocną. Starała się opanować. Ładnie wybrnął. Nie mogła tego znieść. Zaczepny nastrój ogarniał ją coraz silniej. Wiedziała, dokąd to prowadzi. – Ty też pochodzisz z bogatej rodziny, co, Quincy? Eleganckie garnitury, droga woda kolońska. To dla ciebie nic nowego. – Nie pochodzę z bogatej rodziny. Mój ojciec jest farmerem. Urodził się i wychował na wsi. Ma sto akrów na Rhode Island. Haruje na tej ziemi w pocie czoła i świata poza nią nie widzi. To on mnie nauczył, jak ważne są dobre maniery. Nauczył mnie kochać jesień, kiedy liście zmieniają kolor i dojrzewają jabłka. I jeszcze, żeby nigdy nie mówić bliskim osobom, że mi na nich zależy. – Kącik jego ust zadrżał ironicznie. – A garnitury wybrałem sobie sam. Rainie przyklęknęła na łóżku. Nie spuszczała z niego oczu. Przysunęła się bliżej. – Ja pochodzę z białej hołoty. Nie odwrócił wzroku. – Daj spokój, Rainie. – Nie. Mówię tylko od razu, kim jestem, żebyś potem nie mógł mi tego wytknąć. – Przysuwała się coraz bliżej. A on się nie cofał. – Nie mam dobrych manier. Nie znoszę przepraszać. Mam zły charakter, złe sny, zły nastrój i nie powinnam tego robić, ale do http://www.aptekavitaminka.pl/media/ - Pomyślmy. Czy trzydziestotrzyletni inżynier Mickie może mieć takie pieniądze? Generalnie powiedziałabym, że nie. Ale w dzisiejszych czasach milionerów software'owych i internetowych... Kto wie? Mickie równie dobrze może być bardzo bogatym człowiekiem. 194 Kimberly przytaknęła. - Nie myślałam o tym w ten sposób. W porządku, sprawdzimy najmłodszego Millosa. Jedno nazwisko można skreślić. - Spojrzała na pudło akt. Westchnęła i dodała: - Jeszcze pięćdziesiąt. - Z całym szacunkiem - odezwała się Rainie - ale nie sądzę, żeby ta baza danych doprowadziła nas dokądkolwiek. - Quincy natychmiast zmarszczył czoło. - Zastanów się, Quincy. Czy nazwisko tego faceta znajduje się w tym pudle, w bazie danych, czy w aktach FBI? Prawdopodobnie tak. Ale

uboczu. Z rachunków telefonicznych nic nie wynika. Ani śladu potwierdzenia, że dzwoniła do Vander Zandena, więc albo kontaktowali się wyłącznie osobiście, albo za pośrednictwem komputera. A komputery są wyczyszczone. – Mamy więc całkiem prawdopodobny scenariusz – podsumowała Rainie. – Avalon chciała zerwać z Vander Zandenem, a on postanowił się zemścić i zaplanował jej morderstwo pod przykrywką szkolnej strzelaniny. Ale w tej sytuacji musiałby skłonić Danny’ego, żeby go Sprawdź Unieruchomiłby je. Potem złożyłby bombę i podłączył ją do telefonu. Pierwszy dzwonek spowodowałby eksplozję. Quincy nie tylko straciłby resztę swojej rodziny. Po przeprowadzeniu oględzin przez ludzi z dochodzeniówki dowiedziałby się ponadto, że to on sam pociągnął za spust. Że to on zabił swoją córkę. Że to on zabił Rainie. Och, Quincy! Biedny, biedny Quincy. Rainie otworzyła oczy. Na twarzy poczuła powiew wiatru od strony okna. Nie miały czasu na czekanie. Muszą za wszelką cenę uniemożliwić mu zbudowanie bomby. Nie mogą pozwolić, żeby wysadził pół hotelu tylko po to, żeby zrobić na złość Quincy'emu. Popatrzyła na Kimberly, starając się przyciągnąć jej wzrok. Potrzebowały jakiegoś planu. Może Kimberly skłoniłaby profesora do tego, żeby zaczął mówić. Może udałoby się odwrócić jego uwagę. Gdyby skoncentrował się na wymianie banałów ze swoją byłą studentką, Rainie mogłaby