lat temu nastoletniego zadurzenia z prawdziwą miłością.

- Gdzie on jest? - krzyknął ze wściekłością do Clemency. - Kto taki, milordzie? - Nie bądź niemądra, dziewczyno, młody Baldock! - Po¬prawił strzelbę na ramieniu. - Nie mam pojęcia - odparła chłodno Clemency. - I na pańskim miejscu nie nalegałabym tak bardzo, by go odszukać. - Dać temu spokój, kiedy moja siostra została napadnięta? - Pańska siostra, milordzie, nie została napadnięta. Myślę, że powinien się pan zastanowić, zanim uczyni pan coś, co, niepotrzebnie nagłośni całą sprawę. Naprawdę nie dba pan o reputację lady Arabelli? Markiz spiorunował ją wzrokiem. - Kim, do diabła, pani jest, by mówić mi, co mani robić? Zarozumiała guwernantka, nie wiadomo skąd! - Proszę cię, Zander - Arabella położyła drżącą rękę na jego ramieniu. - To także i moja wina. Nastąpiła chwila przerwy. - Wracajcie do domu obie - odezwał się w końcu, machnąwszy strzelbą. - Zobaczymy, co powie na to ciotka. - Ale moja kuzynka... - zaczęła Clemency. - Posłaniec zawiezie jej list - odparł niecierpliwie. - Chcę usłyszeć wyczerpującą relację z dzisiejszych wydarzeń. Zostanie pani z nami dopóty, dopóki pani wszystkiego nie opowie. - Czekał, aż Clemency podniesie koszyk, po czym poszedł za nimi w stronę domu. Miał przy tym tak srogi wyraz twarzy, że żadna z dziew¬cząt nie próbowała się nawet odezwać. Pani Stoneham pożegnała gadatliwą panią Lamb i zaczęła się zastanawiać, co się dzieje z Clemency, gdy zjawił się niespodziewany gość. Przycinała właśnie róże w ogrodzie, jednym okiem wypatrując młodej kuzynki, gdy przed bramę Ujechała dwukółka. Niski, elegancki mężczyzna poluzował lejce i zsiadł z powozu należącego, jak rozpoznała pani Stoneham, do zajazdu „Korona”. Koń schylił łeb i zajął się skubaniem trawy, a przybysz zabezpieczył koła kilkoma polnymi kamieniami i podszedł do furtki. - Pani Stoneham? - Tak. Mężczyzna wręczył jej wizytówkę. Pani Stoneham spa¬rzała na kartonik i serce jej zabiło. Prawnik z kancelarii w Londynie - to oczywiste, w jakim celu się tu zjawił. - Czym mogę panu służyć, panie Jameson? Przyznam, iż nie przypominam sobie pańskiego nazwiska. http://www.autyzmpomoc.org.pl niemal swoimi. Przebierał palcami jej włosy, zdeterminowany spełnić marzenia wszystkich swoich bezsennych nocy. Całując ją czuł, Ŝe dzieje się między nimi coś, co wykracza poza seksualizm. - Znowu złamaliśmy zasadę, prawda? - stwierdziła raczej, niŜ zapytała, oddychając z trudem, przytulając twarz do jego piersi. DrŜała. Objął ją. - Stało się, Mark - zaczęła. - Znów sytuacja wymknęła się spod kontroli. Spakuję się i jutro rano wyjeŜdŜam. Te słowa przeniknęły do jego umysłu, a jej serce przestało niemal bić. Czy Ŝałuje teraz swoich słów? Gani się za nie? Westchnął i przytulił ją mocno do siebie. Nikt za nic nikogo nie ma prawa ganić, ona teŜ nie. Tak, znowu złamali zasadę; dla niego nie ma to znaczenia, bo on zamierzał ją łamać. Nie przeszkadzały mu teŜ ich zawodowe więzi, które zresztą

jak obsługa zabiera się za sprzątanie bałaganu. - To pan powinien się wstydzić.. Za złe wychowanie dzieci winę ponoszą rodzice. Na tym powinna zakończyć swoją tyradę i prawdopodobnie tak by uczyniła, gdyby akurat w tej chwili nie zdała sobie sprawy, jak żałośnie musi przy nim wyglądać. Był ubrany niczym Sprawdź świat wiedział, że ich syn wcale się nie potknął, tylko rozmyślnie skoczył. Willow z trudem powstrzymała duszący płacz. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w głębi serca miała nadzieję, że śmierć Chada była dziełem przypadku. Że potknął się i upadł, jak pisano w gazetach. Nie potrafiła spojrzeć w oczy gorzkiej prawdzie, że ojciec jej dziecka popełnił samobójstwo. Nie potrafiła znieść tej myśli, wiedząc, że była odpowiedziałna za jego śmierć. . Wskoczyła na rower i odjechała, pedałując, ile sił w nogach. Daniel krzyczał coś za nią, ale wołała się nie odwracać. Musiała uciec z Summerhill, pobyć choć przez chwilę sama. Jeszcze moment i wybuchnie głośnym płaczem.