wzruszające. - Możliwe, że mam ślad - powiedział Quincy pół godziny później. Zegar wskazywał drugą. Oczywiście, żadne z nich nie miało zamiaru spać. Pistolet Quincy'ego leżał na kuchennym stole, w zasięgu ręki. Zasłonili okna i przyciemnili światła. Burza wciąż szalała. Z kanału prognozowego dowiedzieli się, że do rana pogoda powinna się poprawić. Byli w tak ponurych nastrojach, że chyba nie wierzyli w tę poprawę. - Czego się dowiedziałeś? - spytała Quincy'ego. Kimberly nie patrzyła już ojcu w oczy. - Jeden z agentów, którzy pracują nad tą sprawą, mógłby chcieć się mścić. Albert Montgomery zajmował się sprawą Sancheza, ale ją schrzanił i biuro zleciło mi jej dokończenie. - Na czym polegała sprawa Sancheza? - zapytała Kimberly. - Piętnaście lat temu w Kalifornii Sanchez i jego kuzyn mordowali młode prostytutki. W sumie osiem. Niektóre zatrzymywali sobie na pewien czas. - Och! - zareagowała Kimberly. - Nagrania na taśmach. - Słuchałaś ich? Kimberly wzruszyła ramionami. - Mandy ich słuchała. Miała obsesję na punkcie twojej pracy. Kiedy byłeś poza domem... http://www.badaniekliniczne.com.pl pewnego czasu. Na pewno już wie, że będziemy obserwowali twój dom. Jeśli więc zechce znaleźć się blisko ciebie... jeśli zechce się z ciebie pośmiać... - Nie chcę kamer na grobie córki! Nie pozwalam! Ale w tym momencie Rodman i Jackson zaczęli już przytakiwać. Quincy odwrócił się wolno w stronę Everetta. Szef spoglądał ze współczuciem, ale też potakiwał. Quincy poczuł, że czas się zatrzymał. Przypomniał sobie popołudnie, o którym nie myślał od lat. Był wtedy w wesołym miasteczku razem z Man¬ dy i Kimberly. Obiecał córkom dzień spędzony wspólnie z ojcem i postawił im tyle przejażdżek, ile były w stanie wytrzymać ich żołądki. Później, kiedy kupił im watę cukrową, odwrócił się i zobaczył jakiegoś mężczyznę robiącego zdjęcia dzieciom na karuzeli. Przypomniał sobie, jak radość zniknęła z jego twarzy, a całe ciało ogarnął
razu zrozumiał, że ma dla niego złe wieści. Wziął głęboki wdech. Potem powoli i niechętnie puścił Kimberly. - Mam najnowsze wieści z Wirginii - powiedziała Rainie, kiedy Quincy i Kimberly odwrócili się w jej stronę. Quincy skinął. - Mów. 228 Sprawdź ten cholerny włącznik. Światło, światło. Musiała to zobaczyć. Musiała wiedzieć. Niemożliwe... W końcu znalazła. Żarówki żyrandola wydobyły z mroku wnętrze salonu. Stary, okrągły kuchenny stół na jednej nodze. Głęboki fotel. Wygodna spłowiała, niebieska sofa. I strzelba. Oparta o poręcz sofy. Pięć długich nacięć wciąż widniało na drewnianej kolbie. Czas się cofnął. Rainie nie mogła go powstrzymać. Wpadła do kuchni i zaczęła przetrząsać szufladę z nożami. Znowu miała siedemnaście lat i właśnie wróciła ze szkoły. Przestań, przestań, przestań. To niemożliwe. Strzelba przecież trafiła do policyjnego magazynu w Portland. Ona, Rainie, sprawdziła. Upewniła się, że już nigdy tego cholerstwa nie zobaczy. Chwyciła pierwszy lepszy nóż – mały nożyk do obierania owoców – i wrzasnęła dziko: – Wyłaź, draniu! Nikt nie odpowiedział. Nawet sowy milczały, a tymczasem jej matka leżała z odstrzeloną