- Tylko gdy się mylą. Westchnęła cicho i sięgnęła po filiżankę. Nie mogła sobie przypomnieć, ile razy siedziała na tym samym krześle i zwierzała się z kłopotów ciotce Emmy. Nie sądziła, że podobna sytuacja jeszcze kiedyś się powtórzy. - Zamknął mnie w piwnicy win. - Naprawdę? Co za barbarzyństwo! - I to nie w głównej, tylko zapasowej. Emmie zadrgały usta. - Więc jesteś zła, bo lord Kilcairn nie zamknął cię w głównej piwnicy? - Oczywiście, że nie dlatego. Nie kpij sobie ze mnie. - Nawet mi coś takiego nie przyszło do głowy, Lex. Dlaczego cię uwięził? Po trzech dniach rozmyślań w trzęsącym się i zatłoczonym dyliżansie nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. Wstała z krzesła i podeszła do okna. - Nie mam pojęcia. - Po drugiej stronie stawu, za niewielkim ogrodem i rzędem wiązów pasło się stado krów. - Ale nie to było najgorsze. Panna Grenville oparła brodę na ręce. - Tak podejrzewałam. - Wydał przyjęcie i w tajemnicy przede mną zaprosił wuja Monmoutha. - Mój Boże! - Lucien Balfour jest złym człowiekiem i nie powinnam nigdy przyjmować posady w http://www.bassety-adopcje.pl nie przyszło jej do głowy, że w pałacu Kilcairna mieszka w nadzwyczajnych warunkach. Nie mogła teraz uwierzyć, że była taka naiwna. Zastanawiała się przez chwilę, co sobie o niej myślą inni pracownicy hrabiego i co mówią w swoim gronie. - Dobrze się czujesz? - zapytała Rose. Drgnęła. - Tak. - Całe szczęście, bo chyba bym zemdlała, gdybym musiała iść do Howardów bez ciebie. Alexandra usiadła obok niej. - Nie bój się, Rosę. Lord Kilcairn twierdzi, że to będzie skromne przyjęcie. Poza tym nikt się nie zdziwi, że jesteś trochę zdenerwowana. Jeśli znajdziesz się w kłopotliwej sytuacji, zerknij na mnie. Będę blisko i razem doskonale sobie poradzimy. Nie wyraziła na glos swoich obaw co do jednej bardzo ważnej kwestii: pani Fiony
- Ostatnim razem byliśmy w Naszej Przystani. Przez tydzień odbijało mi się to tłuste żarcie. - Taki duży, a taki delikatny. Jackson ze śmiechem odchylił się na krześle, ręce założył na piersi. - Delikatni żyją dłużej. Kelnerka przyjęła zamówienia i odpłynęła bezszelestnie. Santos patrzył za nią, z przyjemnością obserwując rozkołysane ruchy jej bioder, po czym wrócił do rozmowy: - Trafiłeś na coś? Sprawdź I był ranny. Mógł mieć poważne obrażenia wewnętrzne, może wylew. Mówił z trudem, nie był w stanie stanąć o własnych siłach, ciągle jeszcze znajdował się w szoku. Prosił ją o rzecz niemożliwą. Powinna przecież wezwać pomoc. Powzięła decyzję. Znała kogoś, do kogo mogła się zwrócić, a kto nie będzie zadawał żadnych pytań. Ale tego nie mogła na razie wyjawić wystraszonemu chłopcu. - Nie musisz się mnie bać - zapewniła łagodnie. - Nikogo nie zawiadomię, pod warunkiem że ze mną pojedziesz. - Kiedy zaczął protestować, przerwała mu zdecydowanie: - Nie mogę cię zostawić i nie zostawię. Pojedziesz ze mną albo wezwę policję. Nie masz siły, żeby się stąd odczołgać i ukryć, znajdą cię. Jeśli uważasz, że się mylę, bardzo proszę, spróbuj. Milczenie chłopca potraktowała jako zgodę. - Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Spróbuję teraz podnieść cię i wsadzić do samochodu. Musisz mi pomóc. Jestem za stara i zbyt słaba, żeby cię przenieść. Po chwili chłopiec, co prawda chwiejnie, ale stał już na nogach. - Mówiłam ci, że mieszkam niedaleko stąd. Pojedziemy do mnie i upewnimy się, czy nic ci nie jest. Jak wydobrzejesz, ruszysz dalej, dokąd chcesz. Chwilę się zastanawiał, jakby zamierzał znowu wdać się w sprzeczkę, po czym skinął głową i ruszyli powoli w stronę samochodu. Lily czuła, że każdy kolejny krok wymaga od rannego coraz większego wysiłku; opierał się na niej całym ciężarem ciała. Wreszcie zdołała usadowić go w fotelu pasażera, a sama usiadła za kierownicą i zapaliła silnik. Wjazd na jej posesję znajdował się zaledwie trzysta metrów od miejsca wypadku. Tu skręcili i dopiero wtedy odważyła się spojrzeć na swojego opornego towarzysza. Siedział sztywno na swoim miejscu, z wzrokiem utkwionym nieruchomo przed siebie, napięty, gotów w każdej chwili, gdyby tylko wyczuł zagrożenie, próbować ucieczki. Mocno zacisnął usta, widziała, jak walczy z bólem i słabością.