- W koncu dochodzimy do sedna - powiedział Nick.

mieszka, wszystko, co pan mówi, jest tylko przypuszczeniem, i sądzę, że mam prawo... nie, jestem cholernie pewna, że mam prawo moralne, prawne i etyczne dowiedzieć się, czy moja córka jest bezpieczna i szczęśliwa! Zmierzył ją lodowatym spojrzeniem. - W takim razie, panno Cole, proszę porozmawiać ze swoim ojcem. - Już próbowałam. Na nic to się nie zdało. Wydaje mi się, że jedyne wyjście dla mnie to zatrudnić własnego adwokata i wkroczyć na drogę sądową. Otrzyma pan wezwanie do stawienia się przed sądem. Twarz Findleya skamieniała. - To będzie trudne, panno Cole. Z tego, co mi wiadomo, pani dziecko zmarło zaraz po urodzeniu. Chyba widziałem jego akt zgonu w dokumentach pani ojca. Do widzenia. Kłamał. Shelby założyłaby się o własną głowę, że kłamał. Ale był również wyćwiczony w sztuce oszustwa i niezachwiany w swoich przekonaniach. Kiedy patrzyła, jak idzie do swojego jaguara, otwiera wóz i wsiada za kierownicę, poczuła się bezradna i sfrustrowana. Tak, pomyślała, gdy błyszczący samochód ruszył spod krawężnika, cała ta podróż była stratą czasu. - Jesteś tego pewna? - pytał Ross, podejrzliwie patrząc na blondwłosą barmankę. Akurat była poobiednia pora i garstka chłopaków, sądząc po wyglądzie, regularnych klientów, weszła do White Horse po całodziennej robocie, żeby wypić parę piw. Potem czekał ich powrót do zmęczonych, zrzędliwych żon, zasmarkanych dzieciaków i żałosnego życia. Ross przytknął do ust butelkę budweisera. Nie zazdrościł żadnemu z nich. Doszedł do wniosku, że każdy człowiek tkwi we własnym więzieniu. Lucy otworzyła kolejną butelkę z długą szyjką i spojrzała na swoje odbicie w lustrze zawieszonym nad kontuarem. Wytarła tusz z kącika oka i pchnęła piwo w stronę Rossa. http://www.bemowo-stomatolog.pl - Tak - odparła Marla, szczesliwa, ¿e mo¿e zmienic pozycje. ¯e w ogóle mo¿e cos zmienic. Pielegniarka podała jej pilota z guziczkami i górna czesc łó¿ka uniosła sie troche. Marla zobaczyła pokój. Był niewielki, wygodny i wygladałby zapewne całkiem sterylnie, gdyby nie fakt, ¿e mnóstwo w nim było barwnych, pachnacych kwiatów, ustawionych w wazonach, pudełek z czekoladkami i nie otwartych jeszcze paczek. Z koszyka stojacego na nocnym stoliku wysypywały sie kartki z ¿yczeniami szybkiego powrotu do zdrowia. - Pani tesciowa chciała, ¿eby zobaczyła pani to wszystko po obudzeniu, ¿eby pani wiedziała, jak bardzo wszyscy sie za pania stesknili - wyjasniła Carol, osłuchujac Marle

była prowadzic. Do diabła, przecie¿ dopiero co wyszła ze szpitala. Znowu szpital? Zapadała w drzemke, jak w gesta, ciepła mgłe. Słowa docierały do niej zniekształcone, niejasne. Czy na pewno dobrze usłyszała? - Na wiele pytan nie znamy jeszcze odpowiedzi - Sprawdź kieszeni. Jeszcze raz przejrzała zapisane nazwiska w nadziei, ¿e któres z nich z czyms jej sie skojarzy, ale nic takiego sie nie stało. - Nigdy sie nie poddawaj - powiedziała sobie i spojrzała na komputer. ¯eby dostac sie do poczty elektronicznej potrzebowała hasła. Spróbowała kilku kombinacji dat i imion, które słyszała ostatnio, ¿adna jednak nie umo¿liwiła jej dostepu do plików Aleksa. Zegar w holu wybił druga. Kiedy Alex ma zamiar wrócic? Dopiero jutro? Spróbowała otworzyc biurko, ale szuflady były zamkniete. Oczywiscie. - Do diabła z rym... - powiedziała na głos i wyjeła z kieszeni klucze Eugenii. Na kółku wisiały trzy małe kluczyki. 391