W maleńkim pokoju głos Quincy’ego zabrzmiał zaskakująco głośno. Rainie zamarła. – Usiądź, proszę – powiedział już ciszej. – Nie. – Nacisnęła klamkę. – Siadaj, do cholery! Przycupnęła na twardym drewnianym krześle przy drzwiach. – Przepraszam – rzucił krótko Quincy. – Nie chciałem na ciebie wrzeszczeć. Nie chciałem, żeby sprawy zaszły tak daleko. Wielu rzeczy, które się dzisiaj wydarzyły, nie chciałem. Mimo wszystko poczuła się lepiej. Wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu. – Dzięki, agencie. A teraz, jeśli pozwolisz, pójdę sobie. – Zamknij się, Rainie. I daj sobie spokój z tą pozą. Quincy podniósł się ciężko z łóżka. Pierwszy raz Rainie zauważyła, że drżą mu ręce. Zmarszczki wokół oczu stały się wyraźniejsze. Usta tworzyły posępną linię. Ten widok zabolał ją. Ona mu to zrobiła i wiedziała, że postąpiła źle. Żałowała, że nie jest inną osobą... Żałowała, że nie potrafi zmazać z jego twarzy tego smutku. Tymczasem siedziała jak niegrzeczna uczennica przyłapana na gorącym uczynku i czekała na pierwszy cios. – Nie patrz tak na mnie – zniecierpliwił się. – Nie jestem twoją matką ani mężem, który cię bije. Czasem mam ochotę skręcić ci kark, ale nigdy cię nie uderzę. http://www.budownictwodzis.com.pl Wyciągnął rękę. Uścisnęła ją i przez chwilę nie puszczała. Luke pomyślał, że Rainie wygląda na zmęczoną. Miała zapadnięte policzki, jak zawsze wtedy, gdy za dużo pracowała. W pewien uderzający sposób była jednak piękną kobietą. Wydatne kości policzkowe, pełne wargi, łagodne szare oczy. Teraz była znacznie szczuplejsza. I ścięła piękne miedziane włosy, jakby nie wiedziała, że marzyła o nich większość mężczyzn w Bakersville. O tym, jakie są w dotyku. Jak wyglądaj ą rozsypane na poduszce... Marzenia ściętej głowy. Ale przyjemne, zwłaszcza w czasie szarych zim w stanie Oregon. - Do twarzy ci w mundurze szeryfa - powiedziała. - Jestem ogierem - odparł Luke, wypinając pierś. - Wszystkie miłe protestantki nadal ustawiają się do ciebie w kolejce w poszukiwaniu męża dla swoich córek? - zapytała z uśmiechem. - Niełatwo być bohaterem, ale cóż, ktoś musi...
- Dobrze się czujesz, kotku? - Tak - wymamrotała. - Może nie powinnaś prowadzić. Może powinnaś zostać na noc... - Nic mi nie jest - wymamrotała znowu. Nie mogła zostać i oboje o tym wiedzieli. Piękne rzeczy przychodziły, piękne rzeczy odchodziły. Gdyby teraz spróbowała go zatrzymać, wszystko by pogorszyła. Sprawdź która nosiła twoje odciski palców, znikła z policyjnego sejfu. A potem w magiczny sposób się odnalazła. Wytarta do czysta. Dlaczego mi o tym nawet słowem nie wspomniałaś? Twarz Rainie spochmurniała, oczy przybrały kolor skały łupkowej. Quincy rozpoznał tę minę, tę bojową postawę z wysoko uniesioną głową. – Myślisz, że zabiłam matkę? – Nie. – Myślisz, że zastrzeliłam ją z zimną krwią? Wróciłam ze szkoły do domu i po prostu rozwaliłam jej głowę? Masz mnie za żeńską wersję Charliego Kenyona. Za drugiego Danny’ego O’Grady? – Nie, Rainie – powiedział łagodnie. – Wcale tak nie myślę. – W takim razie jakie to ma znaczenie, Quincy? Minęło czternaście lat. Ja tego nie zrobiłam, więc daj mi spokój. Radzić sobie ze spojrzeniami i plotkami sąsiadów – do tego przywykłam, ale żebyś i ty mnie oskarżał!