- To czemu wybrałeś sprawy małżeńskie?

- Cyp, cyp, cyp – przejęta mówiłam, szczyptą rozsypując proszek. Lecz wilki, nawąchawszy się przedtem, nawet nie zwróciły na niego uwagi. Prawdopodobnie, proszek zwilgotniał lub żuczkojad posłużył jako odtrutka. Przyznawać się, że poplątałam zaklinanie, bardzo nie chciałam. Tak niby i nie plątałam... - Cóż wypada działać według starej modły, jeżeli wcześniej las się nie spali - zawarczałam, koncentrując między dłońmi bojowy pulsar. I czemu malarze kochają nas malować z tym świństwem z rękach? I jeszcze rysują niepoprawnie, jakbyśmy nimi się bawili wcale na nie nie patrząc. Spróbuj nie popatrzeć, kiedy u ciebie w rękach czterdzieści wjm, a błyskawica kulista ma tylko dziesięć czy dwadzieścia! Lecz puścić w ruch jego już nie trzeba było. Wilki od¬padły od pni, jak morska fala z nieprzystępnego pasma skał. Jak na komendę, skręcili głowy na zachód, prychnęły i ze zgodnym wyciem rzuciły się w pogoń za nowym łupem. Po upływie liczonych sekund polana opróżniła się, - Jak myślicie, te kreatury znają technikę stepowców - poddać się i odegrać pośpieszną ucieczka, wyciągając wroga zza ścian fortecy? - Rolar pokręcił w rękach ostatnią szyszkę i rzucił ją w kapitulującego przeciwnika. - Nie, zdaje się, uciekli naprawdę. - Złazimy? - nieufnie uściśliła Orsana, spoglądając w dół, jak kot, zagoniony na dach przez podwórkowego psa. - Wleźć zawsze zdążymy. -- Gałęzie skończyły się i zawisłam na rękach, miotając nogami w powietrzu - Dzieci, ja sam nie zejdę! Ja-a-a! Aj! Spadać okazało się z niewysoka, ponadto - w mech. Pocierając stłuczony tyłek, namacałam szelkę torby, zabrudzoną w lepkim błocie i podciągnęłam do siebie. Znajomy mdlący zapach nos. - Rolar! Orsana! Rubinowa głownia chętnie odezwała się na błysk pulsara. Sztylet Orsany leżał pośrodku mokrej śluzowatej plamy, dokładnie przedstawiającej zarys zabitego przez najemniczkę wilka. Pochyliliśmy się nad plamą, jak drewniani idole staruszków. - To nie prawdziwe wilki - nareszcie wycisnął z siebie Rolar. - Genialnie! Jak domyśliłeś się?! - Orsana załamała ręce w udanym zachwycie. -- Może taki mądry, zgodnie wyjaśnisz, czego oni od nas chcieli? - Nie od nas - pokołysał głową wampir. -- Od niego. Oni prześladowali nas w nadziei, że Władca, który od nich umknie się w końcu ujawni. - Niepotrzebnie mieli nadzieję. - Nie niepotrzebnie. On rzeczywiście przyszedł i poprowadził ich za sobą. Gdybyśmy byli stadu potrzebni, ono by się rozdzieliło. Wpadli w rozpacz zażądać rearu po dobremu i próbują schwytać Arrakktura si¬łą. Ja nie uwierzyłam swoim uszom: http://www.centrumrozwojumozgu.pl ku piętnastopiętrowej budowli w pobliżu Tower Bridge. Tylko bez uprzedzeń, powtarzała sobie na wstępie, ale trudno było się ich wyzbyć na widok marmurowego, wyłożonego dywanami holu czy bezszelestnej windy (z własnym systemem wideofonicznym i kamerami) obsługującej tylko jednoosobowe mieszkanie, które bardziej przypominało Savoy niż prywatny apartament. Mieszkanko samej Shipley mieściło się na pierwszym piętrze domu bez windy, gdzie przy północnym wietrze cuchnęło rybą i frytkami smażonymi na zjełczałym tłuszczu. Dopiero niedawno zakryła

Etap pisemny przeprowadzany jest w formie testu składającego się z zadań zamkniętych zawierających cztery odpowiedzi do wyboru, z których tylko jedna odpowiedź jest prawidłowa. W części I test zawiera 50 zadań, a w części II – 20 zadań. Czas trwania etapu pisemnego dla wszystkich zawodów wynosi 120 minut. Etap praktyczny sprawdza umiejętności rozwiązywania typowych problemów Sprawdź - Daj spokój, synu. Nic nie rozumiesz, jesteś na to za młody... Jack najechał wózkiem na nogi ojca Ryk, jaki wyrwał mu się przy tym z piersi, był wyrazem najczystszego żalu i rozpaczy. Christopher zawył z bólu i rzucił się w lewo, próbując uciec. Jack cofnął wózek o kilka kroków, a potem z takim samym rykiem natarł ponownie, tym razem trafiając ojca stalowym rogiem w prawe kolano. - Jack, na miłość boską! - Christopher zgiął się z bólu i osunął na podłogę. - Jack, proszę! - zawołała z płaczem Lizzie. - Jack, syneczku, przestań!