nie wykrwawiłam się na śmierć. Kiedy doszłam do siebie, po naszym

pomyliliście się w swoich ocenach moich działań. I zostawmy to już. - Zostawmy - powiedziała twardo pani Edge z zaciętym wyrazem twarzy. - Wystarczy! Julio, wiesz, że cię kocham, ale to nie jest już twój dom. Jak możesz przychodzić tu z zamiarem rozpętania awantury? Rozumiem was obie. Jestem przecież matką i sama wiem, że nigdy nie przestałabym szukać swojego zaginionego dziecka. Ale nie mogę też znieść widoku własnej córki marnującej sobie życie walką w beznadziejnej sprawie! - Ale ona wcale nie jest beznadziejna! - zaprotestowała Milla. - Teraz już wiemy, ale kwadrans temu nie mieliśmy o tym pojęcia!Widzieliśmy za to twoje życie osobiste walące się w gruzy. Rozwód z Davidem, ciebie pogrążającą się całkowicie w pracy Poszukiwaczy, ginącą, niknącą, aż wydawało się, że nic nie zostanie z ciebie samej, z tej Milli, którą wszyscy kochamy! Córeczko, nie masz pojęcia, jak bardzo się martwiliśmy... - Eee - pan Edge zajrzał z wahaniem do kuchni. - Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale dzwoni torebka Milli. an43 257 http://www.cyklinowaniewarszawa.net.pl/media/ - Dobrze - odparła Ellin. Poszło tak gładko, że Milla z trudem mogła w to uwierzyć. - Niech będzie, zaufam ci. Zaraz znajdę moją listę. - Prowadziłaś listę? - Jak inaczej mogłabym zapamiętać, które akty urodzenia są autentyczne, a które podrobione? Nie mogłam przecież na tych lewych stawiać pieczątki „fałszywe". Przeszli do innego gabinetu, a Ellin zasiadła za odrapanym metalowym biurkiem. - Widzicie, ja tu pracuję już prawie trzydzieści lat. Nie muszę się martwić, że ktoś przeszuka mi biurko, znajdzie listę i nabierze podejrzeń. To tylko lista nazwisk, bez żadnych przypisów. A jeśli zginęłabym w wypadku albo padła na zawał, to chyba już nie ma się

broń do uda i sprawdził, jak pistolet wychodzi z kabury. Zadowolony, obszedł auto i otworzył drzwi Milli. Wysadził ją z samochodu i zamknął drzwi na kluczyk. Jego spojrzenie napotkało wzrok ponurego mężczyzny patrzącego na nich z odległości około dziesięciu metrów. Diaz dał mu znak, lekko przechylając głowę na bok. Facet podszedł do nich ostrożnie. Sprawdź an43 281 Była już bardzo zmęczona, kopnięcia nóg straciły na sile, miarowe ruchy ramion stały się chaotyczne. Jeszcze raz udało jej się wychynąć ponad powierzchnię i nabrać powietrza, zaraz potem kolejna fala lodowatej wody przykryła ją z głową, ciągnąc w dół, już ostatecznie. Jednak w tej chwili poczuła chwytające ją silne ramię, drzewo wprawdzie nie zatrzymało Milli, ale spowolniło ją na tyle, by Diaz zdołał wreszcie ją dogonić. - Na prawy brzeg! - krzyczał mężczyzna. - Tam jest samochód! Było to poniekąd pocieszające: on wciąż wierzył, że im się uda. Inaczej nie przejmowałby się konkretnym brzegiem potoku, na