- Bardzo. Oko się zamknęło. - Z iloma kandydatkami na żonę już pan rozmawiał? - Z trzema, łącznie z dzisiejszą. Czy to świadczy o braku cynizmu? Alexandra pozwoliła sobie na mały uśmieszek. - Tak. Dlaczego zadał pan sobie tyle trudu? - Bo nie chcę, żeby mojego dziedzica urodziła głupia gęś. - Prawdziwy cynik wszystkich uważa za głupich, własne dzieci również. Hrabia usiadł prosto. - Pani argument nie wytrzymuje krytyki. Szukam odpowiedniej żony, ponieważ leży to w moim interesie. - Zatem według pana istnieje dobra kandydatka na żonę? Balfourowi zadrgał mięsień na policzku. - Dobra do czego? Nie wyjaśniła pani tego szczegółu. - Oczywiście żeby zostać pańską żoną, towarzyszką, matką pańskich dzieci... - Dziecka - sprostował. - Jedno wystarczy. I nie potrzebuję towarzyszki życia. To by znaczyło, że sam sobie nie wystarczę, że czegoś mi brakuje. - Bo tak jest. - Tylko jeśli chodzi o rodzenie dzieci, moja droga. Alexandra przez chwilę mierzyła go wzrokiem. http://www.deska-tarasowa.info.pl Delacroix udały się na górę, chwycił guwernantkę za ramię. - Wimbole, panna Gallant i ja będziemy w ogrodzie. - Tak, milordzie. Hrabia poprowadził ją do wyjścia. Zeszli po schodach. - Na pewno chce pan wiedzieć, dlaczego nie wspomniałam o swoich koligacjach, kiedy mnie pan zatrudniał - domyśliła się Alexandra, idąc ścieżką wysadzaną różami. - Nie utrzymuję stosunków z moją rodziną. - A przez cały czas zmuszała mnie pani, żebym był miły dla moich krewniaczek. Czy to nie hipokryzja? - Nie. To zupełnie inna sytuacja. Proszę. Jestem bardzo zmęczona i nie chcę więcej rozmawiać na ten temat. - Ale ja chcę. Wcale nie oczekiwała, że hrabia zrezygnuje z wyjaśnień. Zasłużył sobie na nie, stając
dawca. — Ten wielki, czarny. Stoi na wystawie. Ma cztery ra- miona i taran hydrauliczny z przodu. Twarz sprzedawcy rozpromieniła się, malowała się na niej radość. — Służę szanownemu panu! — krzyknął ochoczo, wyciągając bloczek z formularzami zamówień. Sprawdź pluskwa! Z trudem łapiąc oddech, przecięły ścieżkę i wbiegły na niedużą zieloną skarpę, o którą z chlupotem uderzały drobne fale, Bobby rzucił się na kolana, śmiał się i sapał, wypatrując czegoś w wodzie. Jean usadowiła się tuż obok niego, wygładzając starannie sukienkę. Głęboko, pod nie- bieską taflą zmętniałej wody, pływały kijanki i inne drob- ne żyjątka, niewielkie sztuczne ryby, zbyt małe, aby nada- wały się do łowienia. Na oddalonym brzegu jeziora jakieś dzieci puszczały na wodę łódki z łopocącymi na wietrze białymi żagielkami. Jedną z ławek zajmował otyły mężczyzna, który w wielkim