pod lupę miejscowych. I dlatego poprzednio miałem przewagę. Na pozór nic mnie nie łączyło

jeszcze nieskończoną liczbę razy, z czego wynika, że ja nie jestem we wszechświecie jeden, tylko mnie jest nieskończone mnóstwo, a kto z tego mnóstwa w tej chwili znajduje się właśnie tutaj, określić w żaden sposób nie można... Jeszcze jeden z kolekcji „interesujących ludzi” doktora Korowina – domyśliła się Lisicyna. Pacjent sam do siebie kiwnął głową z uznaniem i przemaszerował obok. Nie zauważył. Uff! Polina Andriejewna odetchnęła i ruszyła dalej. Co to błysnęło z prawej, pod księżycem? Zdaje się, że szklany dach. Oranżeria? Tak, oranżeria, przeogromna, istny szklany pałac. Cichutko skrzypnęły przezroczyste, prawie niewidoczne drzwi i w twarz wchodzącej powiało przedziwnymi aromatami, wilgocią i ciepłem. Zrobiła kilka kroków po ścieżce, zaczepiła nogą ni to o szlauch, ni to o lianę, dotknęła ręką czegoś kolczastego. Krzyknęła z bólu, nastawiła ucha. Cicho. Wspięła się na palce i zawołała: – Panie Aleksy! Nic, ani szelestu. Popróbowała głośniej: – Aleksy! Alosza! To ja, Pelagia! Co to zaszeleściło gdzieś w pobliżu? Czyjeś kroki? Szybko ruszyła ku źródłu szmeru, http://www.dobrabudowa.net.pl/media/ Czując się do pewnego stopnia współodpowiedzialna (do czytania powieści zachęciła władykę właśnie ona), Polina Andriejewna poprosiła: – Proszę go nie wypędzać, on nie jest winny. Nie będę składać skargi. – Naprawdę? – Korowin się rozjaśnił i pogroził palcem niewidocznemu aktorowi. – No, teraz będziesz mi się uczył roli Cukru z Niebieskiego ptaka! – Ale od razu znów spuścił wzrok. – Trzeba przyznać, że uzdrawiacz dusz ze mnie nienadzwyczajny. Niezbyt wielu udaje mi się pomóc. Przypadek Terpsychorowa jest ciężki, ale nie beznadziejny, natomiast jak ratować Lentoczkina – pojęcia nie mam. Polina Andriejewna drgnęła: zrozumiała, że zniknięcia Aloszy jeszcze nie wykryto, i nic nie powiedziała. Jednokółka jechała już przez sosnowy lasek, pośród różnobarwnych, w najrozmaitszych stylach utrzymanych domków kliniki. Zza zakrętu ukazała się willa doktora; u jej podjazdu stała zaprzężona w czwórkę koni, nisko osadzona kareta – czarna, ze złotym krzyżem na

– Och nie przesadzaj z tym wiekiem. Znowu coś między nimi zaiskrzyło. Quincy pierwszy odwrócił wzrok. – Teraz twoja kolej – powiedział nagle. – Szczerość za szczerość. – Dobrze. – Podniosła wojowniczo głowę i mocniej ścisnęła butelkę piwa. – Moja matka była pijaczką. Do tego agresywną. I puszczała się na prawo i lewo. Głównie z kierowcami ciężarówek, znasz ten typ. Wdawała się ciągle w jakieś burdy, zadawała z facetami, którzy ją Sprawdź Przewodnicy wybierają miejsce. Danny pogardzał nocnymi kolegami, ale nic nie mówił. Od pierwszego dnia jego motto brzmiało: ani słowa. Jestem bystry, jestem bystry, jestem bystry. Boję się. Patrzył, jak pająk mozolnie wspina się w stronę zakratowanego okna, spragniony słońca, a może wiatru na włochatym łebku. Przyglądał się swojemu kombinezonowi – dziecko pod specjalnym nadzorem nie może mieć tasiemek, guzików, pasków – i próbował powstrzymać natłok myśli. Wczoraj odwiedził go prawnik. Miał elegancki szary garnitur i drogi zegarek. Danny nie chciał odpowiadać na żadne pytania. Wiedział, że taki adwokat musi mnóstwo kosztować, więc poczuł się jeszcze gorzej. Mama pewnie się zamartwia i zachodzi w głowę, skąd wezmą pieniądze. A ojciec wydziera się na nią, że to nieważne. Bo stary dobry Shep nigdy nie