Blada i wstrząśnięta pochyliła nisko głowę. Santos usiadł obok niej na kanapie.

- Pamiętam, pamiętam. Santos nieufnie spróbował swojego „wegetariańskiego hamburgera”, uznał, że nie jest najgorszy, i mówił dalej: - Nie wiem, stary, ale... po prostu teraz czuję to samo. - Pobożne życzenia. - Może. Pewnie masz rację... - Otarł usta serwetką i rzucił ją na stół. - Nie, żadne „może”. Żadne pobożne życzenia. - Santos... - Posłuchaj: obydwaj wiemy, że seryjni mordercy nie od razu zaczynają z pełnym rytuałem. Zbrodnia się rozwija, facet powoli chwyta, co sprawia mu przyjemność. Obydwaj też wiemy, że seryjni przenoszą się z miejsca na miejsce. Zabija raz, potem zmienia miasto, czasami wraca, czasem robi przerwę. - Szesnaście lat? - Henry Lee Lucas mordował przez trzynaście lat. John Wayne Gacy przez dziesięć. Pełno jest takich przypadków. - Jeszcze chwila, a przestaniesz trzeźwo podchodzić do sprawy. - Tak myślisz? - Tak myślę. - To się pieprz. - Ty też. Spojrzeli na siebie wrogo... i po chwili wybuchnęli tłumionym śmiechem. Przez resztę lunchu rozmawiali o rodzinie Jacksona i o zdrowiu Lily. Santos nie wracał już do sprawy Śnieżynki, ale myśl, że ten sam człowiek mógł zabić jego matkę, nie dawała mu spokoju. Kiedy po zapłaceniu rachunku ruszyli do wyjścia, Jackson wskazał głową toalety. - Poczekaj. Idę się odlać. - Będę na zewnątrz - odparł Santos i już otwierał drzwi, gdy ktoś zawołał go po imieniu. Odwrócił się. Ku niemu szła kobieta o spokojnej, nie narzucającej się, lecz miłej dla oka urodzie. Ciemna blondynka o szczupłej sylwetce. Musiała pracować w restauracji, bo mignęła mu, kiedy wchodził, ale jej nie rozpoznał. http://www.dobryproktolog.pl/media/ powstrzymując uśmiech. Od niedawna wiedział, że uprzejmość to potężna broń. Sam się o tym przekonał. - Czego pan chce, Kilcairn? Nie pozwolę się szantażować. Jestem gotów ją wydziedziczyć. Umyć ręce. Lucien usiadł. - Nie przypominam sobie, żebym czymkolwiek groził ani żebym o cokolwiek prosił z wyjątkiem kilku minut pańskiego cennego czasu. - Znamy cię, Kilcairn - warknął młodszy Retting. - Najwyraźniej nie. - Nie odrywał wzroku od diuka. - Ponadto nie zamierzam nic powiedzieć w obecności innych osób. Czarne oczy spojrzały na niego przenikliwie. Monmouth nie powinien był zabierać ze sobą syna. W ten sposób stracił punkt, nim rozmowa w ogóle się zaczęła. - Masz głowę na karku, Kilcairn - przyznał niechętnie diuk. - Virgil, wyjdź.

Wystarczyło jedno dotkniecie, a w jego ciało wstępowało nowe życie i serce zaczynało bić jak oszalałe. Spotkanie z tą kobietą pozostawiło po sobie znacznie więcej niż tylko przelotne wrażenie. Wydało mu się, iż to, co zaszło w Hongkongu, wydarzyło się bardzo niedawno, a nie kilka lat temu. Wyobraźnia Klary pracowała równie intensywnie, odkąd tylko poczuła ciepły dotyk dłoni Bryce'a. Pamiętała przecież jego palce wędrujące po całym ciele. Z trudem powstrzymała się przed głośnym jękiem. A więc pojawił się mężczyzna z marzeń, jej tajny agent. To był szok. Sytuacja mogła okazać się niebezpieczna. Czy zniesie spokojnie jego obecność, skoro kojarzył się jej wyłącznie z gorącą namiętnością kilku wspólnie spędzonych godzin, jakich nie zaznała z nikim więcej? Bryce trzymał jej dłoń, a ona zastanawiała się, czy przyciągnie ją do siebie jak kiedyś i zamknie w uścisku jak pięć lat temu w windzie. On jednak uśmiechnął się domyślnie i puścił jej rękę. - To moja córka, Karolina - powiedział. Klara zwróciła wzrok na dziecko i spostrzegła umazaną na brązowo buzię. Sprawdź W tej chwili wspomniał Dianę i natychmiast wróciły wyrzuty sumienia. Wypił łyk wina, patrząc gdzieś w przestrzeń. Zapragnął, by alkohol odsunął złe myśli. Pamięć nie zachowała żadnych przyjemnych momentów z czasów małżeństwa. Nie minął rok od śmierci Diany, a on nie może sobie przypomnieć, co czuł, gdy jego żona się uśmiechała. Żeby oderwać się od wspomnień, spojrzał na Klarę. ROZDZIAŁ PIĄTY Klara zaczęła się zastanawiać nad wyrazem twarzy Bryce'a. Czyżby dręczyło go jakieś poczucie winy? Przecież zachowywał się jak harcerz. Czym zawinił? - Twoja mina budzi ciekawość - zauważyła, podejrzewając, że on również ma swoje sekrety. - Takie pytanie oznacza, że nie przestrzegasz reguł fair play. - Ty też nie. Uśmiechnął się, co podziałało na nią obezwładniająco. Usiadł w miękkim fotelu, a ona wtuliła się w róg sofy i spojrzała w okno. Na horyzoncie morze lśniło w świetle księżyca. Gdyby sprawy układały się inaczej, pewnie marzyłaby o pozostaniu tutaj. Teraz ta myśl wydała się jej śmieszna. - Jesteś piękna - usłyszała. - Dziękuję - odpowiedziała, nie przestając patrzeć w okno. Dawno nie słyszała takich słów od mężczyzny, lecz w ustach Bryce'a brzmiały groźnie, więc zmieniła temat. - Masz szczęście, mieszkając w tak pięknym miejscu.