48

spojrzenie, ale usta jej dr¿ały. Nick czuł sie fatalnie. - Có¿, robimy, co w naszej mocy, prawda? Ale... - Zawahała sie, okrecajac koniec paska wokół palca. - Wydaje mi sie, ¿e dzieja sie tu rzeczy, których... których nie rozumiem. Alexander jest taki... nieobecny, a Marla... och, problemy z ta dziewczyna... - Eugenia zagryzła wargi, jakby sie nad czyms 259 zastanawiała. - Pewnie wszystkie mał¿enstwa prze¿ywaja jakies kryzysy. Raz jest lepiej, raz gorzej. Wiem o tym z własnego doswiadczenia. Twój ojciec... twój ojciec... có¿, kochałam go. Chyba du¿o bardziej ni¿ powinnam. - Przez chwile wydawała sie zatopiona w swoich wspomnieniach, potem podniosła wzrok i spojrzała na Nicka. - Pod wieloma wzgledami jestes do niego bardzo podobny, Nicholas. Zadufany w sobie. Inteligentny. Ale te¿ bardzo sie od niego ró¿nisz. - Wzruszyła ramionami. - Chciałam ci tylko podziekowac za to, ¿e wróciłes. - Zostane tak długo, póki nie skoncze swojej roboty. Potem wyje¿d¿am - przypomniał matce. http://www.doktor-leczenie.com.pl wiedziała, że się nie podda. Nie może się poddać. Zacisnęła palce na kierownicy tak mocno, jakby od tego zależało jej życie, aż pobielały jej kłykcie. Shelby kochała Nevadę. Taka była oczywista prawda. Inicjały, które w młodzieńczej naiwności, dziesięć lat temu, wyryła na palu do przywiązywania koni przy drogerii, nie straciły nic z aktualności. Jechała przez miasteczko, minęła sklep Estevanów, gdzie zobaczyła za kasą Enrique, brata Marii. Potem był White Horse - muzyka sączyła się w lepkie, wieczorne powietrze - a dalej biuro jej ojca; tutaj, niespełna dobę - wcześniej, dowiedziała się o miejscu pobytu Elizabeth. - To nie ma sensu - mruknęła, widząc w lusterku reflektory samochodu. Skręciła i tamten wóz pojechał za nią. Zacisnęła szczęki: nie wiedziała, czy ze strachu, czy dlatego że była wściekła na siebie. Wjechała w boczną uliczkę. Tym razem nikt nie pojechał za nią. - Głupia - powiedziała i włączyła radio, w którym akurat puszczano jakąś łagodną balladę country and western. Potem ruszyła w miasto. Znowu miała kogoś na kole. Próbowała nie zwracać na to uwagi. Prowadziła samochód jedną ręką, a drugą oparła na opuszczonej szybie i czuła krople deszczu na skórze. Minęła kilka domów i zwolniła przed bungalowem

oslepiajacym swiatłem. Zdołał jeszcze dostrzec grymas przera¿enia na twarzy kierowcy, wielkiego, brodatego me¿czyzny. Jego przerazliwy krzyk wybił sie ponad pisk hamulców. Osiemnascie wielkich opon tarło asfalt, palac gume. Kabina kierowcy przekreciła sie gwałtownie, cie¿arówka zło¿yła sie jak scyzoryk. Sprawdź - Daj już spokój - mruknęła do siebie. Zazwyczaj nie była taka przeczulona i niechętnie dawała wiarę spiskowym teoriom. Być może to przewrażliwienie było spowodowane spotkaniami z Nevadą, śmiercią Caleba i bezowocnymi poszukiwaniami Elizabeth. Musiała wybrać inną metodę działania i zacząć szukać nie tam, gdzie szukała. Kiedy wjechała na teren Bad Luck, przyglądała się małej, zakurzonej mieścinie, w której dorastała - miasteczku pełnemu tajemnic i kłamstw, zwartej społeczności przyjaciół i wrogów. Przejechała obok apteki i hurtowni pasz, a potem skręciła w prawo i minęła sklep Estevana. Wciąż był otwarty, sączyła się z niego hiszpańska muzyka. Zza drzwi wyłoniła się Vianca. Zapaliła papierosa i podniosła nogę, opierając się jak bocian o jedno z okien. Zaciągnęła się papierosem, strzepnęła popiół i zapatrzyła się ponuro przed siebie. Shelby jechała dalej. Prawdę mówiąc, sklep Estevanów niewiele się zmienił przez tych dziesięć lat od śmierci Ramóna Estevana. Shelby próbowała sobie wyobrazić, co dokładnie wówczas zaszło. Z tego, co wiedziała, tamtej nocy Ramón pracował sam i czekał, aż zmieni go syn, Roberto. Vianca pracowała wieczorem, a potem pojechała do domu, żeby się zobaczyć z matką, ale wróciła tuż przed spodziewanym