w ogrodzie. Kiedy kundel pił, zachlapywał całą podłogę. Jeśli o nią chodzi, nie potrzebowali

razie, muszę utrzymać ją przy życiu. Udaje mi się nawet wpaść do klubu na sesję na siłowni i przepłynąć kilkanaście długości basenu. Starzy bywalcy mnie rozpoznają, machają i zagadują. Przypomina mi to. jak ważne jest trzymanie się ustalonego rozkładu. Rutyna, rutyna i jeszcze raz rutyna. Na razie żadne moje zachowania nie wydają się podejrzane. Macham ręką i rozmawiam ze znajomymi rannymi ptaszkami, wchodzę na wagę i jęczę dramatycznie. Oczywiście tak naprawdę moja waga jest idealna, zawartość tłuszczu w moim ciele jest niższa niż u sportsmenek. Następnie idę pod prysznic i do szatni, ubieram się spokojnie, chociaż już umieram z ciekawości, jak sobie radzi żałosna żoneczka Bentza. Z trudem się powstrzymuję, by nie pobiec do samochodu. Jadąc do magazynu, z którego muszę zabrać niezbędne rzeczy, przekraczam dozwoloną prędkość o siedem kilometrów. Spoglądam na zegarek, włączam się do ruchu i jadę na przystań. Wszędzie kręcą się ludzie, głównie żeglarze i rybacy, ale nikt na mnie nie patrzy, nie zwraca uwagi. Niby dlaczego? Przecież tu jest moje miejsce; tysiące razy wchodziłam na pokład tej łodzi. Ryzykuję, jeśli chodzi o czas, ale nie mogę się doczekać, by zobaczyć, jak sobie radzi nasza mała Liwie. Mam przy sobie paralizator na wypadek, gdyby stała się agresywna. Ale oczywiście nie ma na to szans. Cudownie. http://www.e-medycynaizdrowie.com.pl/media/ – To czeka cię zmiana. – Owszem. – Montoya spoważniał. – Czasami czuję się jak niańka. – I obawiasz się, że tak już zostanie. – Bo jego, Bentza, wywala ją z wydziału. – Nie, jeśli będę miał cokolwiek do powiedzenia, ale uznałem, że sam cię o tym poinformuję. Nie chciałem, żebyś się dowiedział od kogoś innego. Bentz skinął głową i rękawem koszuli otarł pot z czoła. Z głębi domu, przez otwarte okna, dobiegało skrzeczenie papugi, którą, podobnie jak psa i dom, O1ivia odziedziczyła po babce. – Jaskiel sugerowała, żebym przeszedł na emeryturę. – Skrzywił się na samą myśl. – I rozkoszował się resztką życia. Montoya się żachnął. – Nie masz jeszcze nawet pięćdziesiątki. Spora ta resztka. Trzydzieści, czterdzieści lat wypadów na ryby, meczów w telewizji i leniuchowania. – Nieważne.

Zaschło mu w ustach. To tylko jego wyobraźnia. Znowu. Prawda? Ale dreszcze na całym ciele i napięte mięśnie sugerowały, że jest inaczej. Idioto, jesteś u siebie! Na własnym podwórku! Sprawdź ziejącą dziurę po drzwiach. Wewnątrz z budynku pozostał sam szkielet. Pod jego stopami stękały zużyte deski, pod sufitem dostrzegł dowody bytności nietoperzy. Między deskami dostrzegł zardzewiałe rury i kable. Remont przerwano nieoczekiwanie. Z powodu recesji? Na zewnątrz zatrzymał się przy tablicy informującej, że powstanie tu centrum handlowe, ale minęła już wyznaczona data otwarcia i stało się jasne, że inwestor się wycofał, i tak ze szpitala pod wezwaniem świętego Augustyna została smutna ruina. Aparatem w telefonie zrobił kilka zdjęć – tabliczki, budynku, okolicy – zapisał je i wysłał Montoi, Żałował, że nie ma przy nim Hayesa. O wiele łatwiej byłoby korzystać z pomocy kolegów z Kalifornii, niż zawracać głowę Montoi w Nowym Orleanie. Ale na LAPD nie miał co liczyć. Na razie. Wsunął telefon do kieszeni, wrócił do samochodu z obolałą nogą i odjechał z