- W 1984 roku Lily pomogła pani wydobyć się z kłopotów finansowych, tak? Hotel tonął w długach. Wyzbyła się wszystkiego, co miała, ale pożyczyła pani te pieniądze. Przywoziłem je w trzech ratach, a pani za każdym razem wydawała pisemne zobowiązanie spłaty. - Zmrużył oczy. - Dobrze wiedziałaś, że nie będzie żądać zwrotu. Wiedziałaś, że pragnęła tylko jednego: zobaczyć się z tobą. Na samą myśl o tym, jak bardzo cię kochała i co otrzymywała w zamian, robi mi się niedobrze.

- Gówno prawda - odparł spokojnie Chop. - Nic nie macie. - Mamy co trzeba. - No dobra... - Chop pokręcił głową i wstał, jakby zamierzał odejść od baru. - Jest podejrzenie, trzeba zadzwonić do prokuratora. Znam jednego, przyjaźnimy się trochę. Na pewno zainteresuje go ta sprawa. Zaczekacie? Zaraz przyjedzie. Jackson schwycił go za ramię. - Najpierw ustalmy, co mu powiemy. Mamy świadka, który widział was razem. Widział, jak pieniądze szły z rąk do rąk. Szantaż to paskudna sprawa, Robichaux. Szczególnie gdy szantażuje się kobietę taką, jak St. Germaine. Ona ma wielu wysoko postawionych przyjaciół. Cholera, sami nie wiedzieliśmy, jak wielu... Chop przełknął ślinę. Teraz nie był już taki pewny siebie. - Widzisz? - Santos pochylił się do niego. – Boisz się. Ona też się boi”. Za bardzo jej nie lubię, ale jeżeliw ten sposób pozbędę się ciebie, będę szczęśliwy. Ty pójdziesz siedzieć, ja dostanę z powrotem odznakę. I będę miał cię z głowy na parę lat, według kodeksu od piętnastu do trzydziestu. Mówimy w końcu o szantażu, a szantażowana nie chciałaby, żebyś wyszedł zbyt szybko i znowu zaczął jej bruździć. Postara się. Ma lepsze wtyki niż twój zasrany prokurator, uwierz mi, gości z najwyższej półki. Odwrócił wzrok i uśmiechnął się lekko do partnera. Byli górą. - Odpieprz się - wymamrotał Chop, lecz tym razem zabrzmiało to mizernie. - Dlaczego miałbym ją szantażować? Dlaczego miałbym psuć sobie reputację? Mam bogatych klientów, znacznie bogatszych od niej, którzy mają więcej do stracenia. Ona to płotka. - Ależ ja ci wierzę - powiedział rozbawiony Santos. Popatrzył na Jacksona. - A ty, wierzysz? - Jasne, że mu wierzę, ale czy ława przysięgłych mu uwierzy? Sporo brudów trzeba będzie wyciągnąć, jeśli dojdzie do sprawy. Umówmy się, Chop to nie harcerz, co zbiera datki na biednych. Chop nie odzywał się przez długą chwilę. Patrzył to na Santosa, to na Jacksona, nerwowo przygryzając dolną wargę. W końcu zaklął. - Okay, nie mam zamiaru beknąć dla tej zboczonej suki. Czego chcecie i co dajecie w zamian? Bo czegoś chcecie, nie? - Spojrzał na Santosa. - Po to tu przyszliście. - Powiedz, jak było. - Przyszła do mnie sama. Chciała umoczyć ci tyłek. Wszystko zaplanowała. - Taaa... - westchnął Santos, maskując podekscytowanie. - Mówimy o St. Germaine, jednej z najstarszych i najbardziej szanowanych rodzin w tym mieście. O kobiecie, która codziennie jest na mszy, która przeznacza na cele charytatywne miliony dolarów. I ona miałaby chcieć umoczyć mi tyłek? - Skinął na Jacksona. - Skuj go. - To prawda! - Chop cofnął się, ściągając usta. - Mogę wam dowieść! Mam nazwiska, daty, fotografie. Kurwa, nawet nagrania! Nikt nie umoczy Chopa Robichaux! Rzeczywiście Chop miał masę dowodów na potwierdzenie swojej wersji wydarzeń. Choć moralnie był nikim, swoje interesy prowadził z iście diabelską pedanterią. Dokumentował wszystko i wszystkich. Nie przechwalał się, gdy twierdził, że posiada klientów, którzy mają znacznie więcej do stracenia niż Hope St. Germaine. Miał układ z prokuratorem okręgowym, który go chronił i bronił. Chociaż tym razem nawet on nie mógł mu pomóc. http://www.e-rehabilitacja.com.pl powinna była go nienawidzić za jego butę i pychę, wciąż się o niego martwiła. Zapracowany człowiek potrzebuje ciszy i spokoju w rodzinnym domu. Liczył na to, że dopilnuje, by Amy i Mikey zachowywali się grzecznie w czasie podróży, ale dzieci były tak podniecone, że nie była w stanie nad nimi zapanować. Kłóciły się przez cały czas. Ucichły dopiero wtedy, gdy zjechali na żwirową drogę prowadzącą do wielkiego domu dziadków. Scott nie odezwał się ani słowem, ale Willow widziała napięcie w jego ruchach. Tak mocno zaciskał dłonie na kierownicy, że jego kłykcie całkowicie zbielały. Gdy zgasił silnik, czym prędzej pomogła wysiąść dwójce młodszych dzieci z samochodu i poprowadziła je w stronę

pragnąłby takich właśnie, jedynych w swoim rodzaju pocałunków, nie wspominając juŜ u zniewalającym zapachu jej perfum. Wszystko to powaliłoby kaŜdego męŜczyznę, a on był właśnie jednym z takich „kaŜdych". Dość tego, postanowił. Myślał o niej, gdy jechał na zebranie, myślał o niej juŜ na miejscu. Pewno gdy wróci, ona będzie juŜ spała. Chciał, Ŝeby tak właśnie było. A moŜe będzie lepiej, gdy on nie wróci zaraz po zebraniu? MoŜe zwoła chłopaków i Sprawdź Nie ociągając się dłużej, Clemency chwyciła koszyk i parasolkę i ruszyła na przechadzkę. Kuzynka Anne ma rację, pomyślała, spokojny spacer pomoże uspokoić jej umysł i uporządkować myśli. W ciągu godziny nazbierała grzybów - pachniały wspaniale, po czym poszukała polany, by odpocząć i zjeść drugie śniadanie. Siedziała i gryzła jabłko, rozkoszując się cieniem i zapa¬chem lasu. Za miesiąc dojrzeją jeżyny, pomyślała, zupełnie jak u babci. Zastanawiała się, gdzie będzie za miesiąc i jak potoczą się jej losy. Zaczęła właśnie jeść placek, gdy zaniepokoiły ją dziwne hałasy, dobiegające z tyłu. Z początku wzięła je za walki kosów w zaroślach, ale po chwili wyraźnie usłyszała płacz. Odłożyła ciasto, wzięła parasolkę i ostrożnie udała się w stronę krzaków. Za leszczyną pośród paproci leżał młody mężczyzna, opalony i muskularny, i przyciskał do ziemi wierzgającą dziewczynę. Miała halkę podciągniętą ponad kolana i włosy w nieładzie, a Clemency rozpoznała w niej ze zdumieniem ni mniej, ni więcej tylko lady Arabellę Candover! - Nie, Josh... nie! - Przecież to lubisz - szepnął gardłowo młodzieniec, zsuwając jej stanik i całując namiętnie. - Nie... - płakała Arabella. - Nie chciałam... och, Josh, przestań! - Nie lubię, gdy mnie tak drażnisz - odparł chłopak. - Celowo mnie rozpaliłaś, więc dostaniesz to, o co prosisz. - Jedną ręką gładził teraz jej udo, a potem zbliżył usta do szyi i lekko ją ugryzł. Arabella krzyknęła rozpaczliwie. Clemency ruszyła do przodu i napotkała jej zaskoczony wzrok. - Och! - westchnęła dziewczyna, po części ze wstydu, a po części z wdzięczności. Josh podniósł głowę. Był o wiele młodszy, niż Clemency mogła przypuszczać. Okazało się, że to ten sam młody syn dzierżawcy, do którego Arabella puszczała oko w kościele. Wyglądał na szesnaście lat i gdy ją ujrzał, na jego twarzy pojawił się wyraz najwyższego zmieszania. Usiadł, pośpiesznie poprawił ubra¬nie Arabem i przesunął ręką po czerwonej z zażenowania twarzy.