Nie poprawił jej. Kristi zaledwie mgliście pamiętała przyrodnią siostrę matki. Od śmierci

interesowało to coraz mniej. Bentz zawsze był namiętny; nie tak gorący jak jego partner, Montoya, ale wytrwały, odważny i stały w uczuciach. W łóżku był oddanym kochankiem, rozkosz czerpał również z zaspokajania partnerki. Ale to się zmieniło. Ani przez chwilę nie wątpiła, że nadal ją kocha. Ale zamiast z upływem czasu nabierać głębi, ich związek tracił świeżość. Nie wiedziała, jak to inaczej nazwać. I bardzo jej się to nie podobało. Opuściła ochraniacz przeciwsłoneczny. Słońce kładło się jasnymi plamami na zacienionej szosie. Dziki królik przemknął przez jezdnię i ukrył się w zaroślach. O1ivia nawet go nie zauważyła. , Ich związek potrzebuje świeżej krwi. A raczej jej mąż potrzebuje starannie wymierzonego kopa w seksowny zadek. Skręciła na podjazd, rozpryskując wodę z kałuży pozostałej po porannym deszczu. Zostawiła samochód w garażu i weszła do domu, gdzie Bryan Adams na całe gardło śpiewał hit z lat osiemdziesiątych. Jej mąż, w koszulce i szortach, ćwiczył na przenośnym atlasie. Spojrzał na nią, gdy stanęła w progu. – Cześć, Rambo – zażartowała. Roześmiał się. A to ostatnimi czasy rzadkość. – We własnej osobie. Właśnie skończył serię ćwiczeń na nogi, był skupiony i spięty. Patrzyła na napięte http://www.fundacja-dantis.pl/media/ – Ej! – wrzasnęła morderczyni. – Nie! Przestań! Co ty wyprawiasz, do cholery? – Brnęła w stronę klatki. O1ivia zacisnęła dłoń na kamerze. Szarpnęła z całej siły. Uderzyła aparatem o pręty klatki, niemal ją upuściła. Porywaczka rzuciła się do przodu. O1ivia, dławiąc się wodą, przeciągnęła kamerę na swoją stronę klatki. Było jej zimno, krztusiła się wodą, ale nie zwracała na to uwagi; wymierzyła obiektyw w porywaczkę, rozjuszoną, znieruchomiałą w wodze po kolana. – Oddawaj. O1ivia upewniła się, że czerwone oko nadal się świeci, kręciła dalej. – Oddawaj, ty dziwko! – Sama sobie weź. – Nawet jeśli porywaczka wyjmie teraz pistolet czy paralizator, nie odda skarbu.

Czyżby umysł przetworzył rzeczywistość w coś, co chciał zobaczyć? Czego się spodziewał? Czyżby to tylko siła sugestii? Niemożliwe! Rozszalałe serce, przyspieszony puls i gęsia skórka na karku dowodziły, że wizja była bardzo rzeczywista. Oddychał głęboko nocnym powietrzem, starał się myśleć logicznie. Odzyskać zimną krew. Sprawdź Żadne tam ciepłe kluchy – najpierw jedna stopa do przodu, potem dostawianie drugiej. O nie. Przejdzie przez całe cholerne patio normalnie, krok po kroku, choćby miał paść trupem. Już on im pokaże. Za miesiąc będzie biegał po tych cholernych kamieniach. Na dachu siedział kruk i krakał głośno. Ochrypły głos niósł się echem wśród dębów i sosen. Bentz nie zwracał na to uwagi. Trzeci krok. Czwarty. Pocił się. Koncentrował. Upał dawał się we znaki, słońce paliło bezlitośnie, nozdrza wypełniał ciężki zapach bagien. Kruk nie przestawał, nawoływał irytująco. Co za drań. Kolejny krok. Bentz podniósł głowę znad nierównych kamiennych płyt i patrzył na swój cel – ławeczkę. Przejdzie całe patio na własnych nogach. Jakby nigdy nie został ranny. Jakby nie otarł się o śmierć.