To dzięki ich przemocy Mały Książę opuścił kiedyś Różę i gościł na planecie Króla, Próżnego, Pijaka, Bankiera,

Nie tylko ty masz swoją ukochaną pracę. - Wskazała na wciąż włączony laptop. - Swoją drogą, ciekawy system na¬wadniający. Nie znam się na geografii, ale coś mi się zdaje, że w zaprojektowanych przez ciebie kanałach woda płynie z nizin w góry. Świetny z ciebie inżynier! - Z tymi sło¬wami obróciła się na pięcie i wyszła, zostawiając komplet¬nie zaskoczonego Marka z Henrym. Zjadł śniadanie, stojąc w oknie, by móc odprowadzić wzrokiem Tammy. Szła w stronę najbliższego zagajnika sprężystym krokiem i nawet się nie obejrzała. Na ramieniu niosła piłę łańcuchową. Przecież to dla niej za ciężkie, zatroskał się Mark. Ona jest taka drobna... Spróbował sobie wyobrazić Ingrid, jak taszczy piłę łań¬cuchową i aż parsknął śmiechem. Co za absurd! Tymczasem Tammy nigdy nie sprawiała komicznego wrażenia, cokol¬wiek robiła. Teraz wyglądała na osobę wolną i szczęśliwą, która idzie do swoich zadań i nie zawraca sobie głowy ni¬czym innym. Obarczyła go opieką nad dzieckiem i wcale się tym nie przejmowała! Szła robić to, co lubiła, jakby w ogóle nie pamiętała już o Marku. A on stał w oknie i patrzył za nią... Gdy znikła między drzewami, poczuł dotkliwą pustkę. Nie umiał sobie z tym wszystkim poradzić. Nie miał do¬świadczenia z kobietami, które noszą piły łańcuchowe i chodzą po drzewach. Z kobietami, które zostawiają księcia z mokrymi pieluchami niemowlaka. Z kobietami, które po¬wodują, że człowiek częściej się uśmiecha. Nie miał doświadczenia z takimi kobietami jak Tammy. Ponieważ takie kobiety nie istniały. Tammy była jedna jedyna. Chciał ją znowu zobaczyć. Mógłby w ciągu dnia zabrać Henry'ego na spacer i niby przypadkiem zajść do lasu. Zo¬baczyłby, co ona robi... Nic z tego, przecież zaraz wyjeżdża. Wraca do siebie. Hm... Zawahał się i zerknął na bratanka. Henry spał smacznie, nieświadomy burz, jakie przetaczały się nad jego głową. Mark wzruszył się głęboko. Po raz pierwszy w życiu tego malca ktoś się z nim bawił, ktoś się do niego uśmiechał, ktoś go kochał. Henry po raz pierwszy musiał czuć się szczęśliwy i bezpieczny. Delikatnie dotknął maleńkiej piąstki, a chłopczyk przez sen zacisnął łapkę na jego palcu. Równie dobrze ktoś mógłby ogłuszyć Marka ciosem między oczy - efekt byłby niemal tak samo wstrząsający. Na moment odjęło mu oddech. Henry go kochał i potrzebował. Nie było mowy o żad¬nym wyjeździe. Teoretycznie Mark mógłby poprosić Madge o opiekę nad chłopcem, czuł jednak, że nie ma siły tego zrobić. Nie mógłby zawieść Henry'ego. Ale przecież wcale nie zależało mu na tym, żeby bratanek tak się do niego przywiązał! Wcale tego nie chciał! A czego chciał? Tammy. Z rozpaczą zacisnął powieki. Zaraz zwariuje. Powinien stąd uciekać, ale już nie mógł. Chciał kobiety, która właśnie siedziała na drzewie z piłą łańcuchową i miała go w nosie. Dosyć tego, wyjeżdża! http://www.gabryjaczyk.com.pl/media/ - Oczywiste jest to, że mnie pan z kimś pomylił. Owszem, mam siostrę, ale kiedy cztery lata temu ostatni raz widziałam Larę, jechała z jakimś milionerem na Lazu¬rowe Wybrzeże i z całą pewnością nie zamierzała rodzić dzieci. Za nic nie chciałaby stracić figury. Siostrę mam, sio¬strzeńców mieć nie będę. A teraz, jeśli nie ma pan nic prze¬ciwko temu, wrócę do swojej pracy. - Sięgnęła po wiertarkę. Mark rozumiał z tego wszystkiego coraz mniej. To wy¬glądało na jakiś absurd. Ale zgadzało się imię Lary, więc nie mogło być mowy o pomyłce. Co ona powiedziała? Że nie widziały się od czterech lat? Jego gniew przygasł. Ta kobieta mogła w ogóle nie wiedzieć o narodzinach Henry'ego! - Chwileczkę - zawołał, zanim zdążyła włączyć wier¬tarkę i zagłuszyć jego słowa. - Lara Dexter była pani siostrą? - Nie była, tylko jest - parsknęła, lecz w jej głosie po¬jawił się niepokój. Tego Mark nie przewidział. Czyżby ta piekielna mamuśka nawet jej nie powiedziała? Stał przez dłuższą chwilę w milczeniu, wpatrując się w siedzącą wysoko ponad nim dziewczynę i zastanawiał się, co teraz. - Panno Dexter, niezmiernie mi przykro z powodu tego, co pani za chwilę ode mnie usłyszy. Pani siostra przed trze¬ma laty poślubiła mojego kuzyna, Jeana-Paula. Pięć tygodni temu oboje zginęli w górach we Włoszech, dokąd pojechali na narty. Zostawili synka, Henry'ego. Chłopiec ma dziesięć miesięcy i obecnie przebywa w Sydney. Opłacałem mu opiekunkę, ale okazuje się, że nie dbano o niego właściwie. Chcę go zabrać do domu, do Broitenburga. Potrzebuję na to pani zgody. Tammy zamarła. Nie. To niemożliwe. Popatrzyła ze zdziwieniem na wiertarkę, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu. Co to w ogóle za przedmiot i po co go trzyma? Odłożyła narzędzie na skleconą z paru desek podręczną półkę. Lara nie żyje? - Nie wierzę w to - powiedziała z trudem gdzieś w przestrzeń. - Przykro mi.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Sprawdź Przez kilka minut Tammy siedziała bez ruchu na gałęzi i wpatrywała się w uniesioną ku niej twarz stojącego pod drzewem mężczyzny. Była to z pewnością twarz człowieka uczciwego. Szczerego. Dobrego. Silnego. Jego spojrzenie było jasne i spokojne. Ani na moment nie odwrócił oczu. Czekał wytrwale, dając jej tyle czasu, ile potrzebowała, by dotarło do niej to, co powiedział. W końcu zrozumiała, że może mu wierzyć, a wtedy na¬płynęła fala bólu. Już nigdy nie zobaczy swojej małej sio¬strzyczki... To Tammy zajmowała się młodszą o pięć lat Lara, po¬nieważ ich matka nie interesowała się dziećmi. Uwielbiała przytulać siostrzyczkę, czesać ją, kołysać do snu. Dzięki niej nie czuła się samotna, nareszcie miała kogoś, kogo mog¬ła kochać, z kim czuła się dobrze. Niestety, z wiekiem Lara stawała się coraz bardziej podobna do matki i gdy podrosła, przejęła jej sposób bycia. Nie miała już ochoty spotykać się z Tammy, która znów została sama. Na szczęście nikt nie mógł jej odebrać wspomnień o tych kilku pięknych, przeżytych z siostrą latach... A teraz Lara nie żyła. Miała zaledwie dwadzieścia dwa lata. Tammy zrobiła się biała jak płótno. Zakręciło się jej w głowie. Musiała mocniej przytrzymać się konaru, żeby nie spaść. - Proszę zejść - zażądał stanowczo Mark. Miał rację, nie mogła przed tym uciec. Poprawiła uprząż i zjechała na dół. Robiła to setki razy, mogłaby to zrobić nawet we śnie, tym razem jednak nie uważała i zjechała za szybko. Nie zrobiłaby sobie dużej krzywdy, ale potłukłaby się, gdyby Mark nie ocenił błyska¬wicznie sytuacji. Skoczył i złapał ją, biorąc na siebie całą siłę uderzenia. Nieco oszołomiona, stała wsparta o niego, otoczona jego ramionami. Miała rację, był wspaniale zbudowany. Czuła dotyk jego ciała, jego twardych mięśni... Był równie po¬tężny jak ona drobna. Pochylił głowę i popatrzył na nią z głęboką troską. - Wszystko w porządku? Nie, nic nie było w porządku. Najchętniej wtuliłaby twarz w ten jego śmieszny mundur i wybuchła płaczem. Ty¬le tylko, że nie miała zwyczaju płakać. - Nic mi nie jest - oznajmiła dzielnie, choć głos jej drżał. - Naprawdę nie wiedziała pani o śmierci siostry? - spy¬tał ze współczuciem, a gdy nie odpowiedziała, delikatnie ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz, by musiała spojrzeć mu w oczy.