- Zorganizuję dla pani transport do Nowego Orleanu i mieszkanie w pobliżu szpitala, by mogła pani przebywać blisko męża. Jeżeli potrzebuje pani dodatkowej opieki nad dziećmi, zapewnimy ją. Najlepiej będzie, jeżeli jak najszybciej wypełni pani formularz ubezpieczeniowy o zwrot pieniędzy. Może też pani poprosić, żeby zrobił to za panią ktoś z działu zatrudnienia. Do tego czasu nie chciałbym, aby musiała pani płacić ze swojego własnego budżetu. - Z kieszeni spodni wyciągnął portfel. - Oto dwieście dolarów na pokrycie wszystkich bieżących wydatków oraz wizytówka. Zapisałem na jej odwrocie numer mojego telefonu komórkowego. Proszę dzwonić, kiedy tylko uzna pani za stosowne. Jestem tu, żeby pani pomóc. Alicia wzięła od niego dwa studolarowe banknoty oraz wizytówkę, przedarła je na pół i rzuciła na podłogę. - Alicia! Zaskoczony Fred rzucił się naprzód. Beck uniósł rękę, powstrzymując go. - Myślisz, że nie wiem, o co ci chodzi? - wysyczała żona Paulika. - Odwalasz za Hoyle'ów brudną robotę, prawda? Tak, słyszałam o tobie. Gdyby ci kazali, wylizałbyś im tyłki. Przyszedłeś tu, żeby zamachać mi przed oczami pieniędzmi i naopowiadać różnych głupot o tym, jak to ułatwisz życie Billy'emu. Tymczasem chcesz się tylko upewnić, że Hoyle'owie nie zostaną pozwani i opisani w gazetach. Nieprawdaż, panie Merchant? Ale ja mam was w dupie. Nie zamierzam wypełniać żadnego formularza ani przyjmować waszej cholernej, śmierdzącej jałmużny. Nie możesz kupić mojego sumienia, a już na pewno nie moje milczenie. Zapamiętaj to sobie, panie Złotousty Dupowłazie z pięknym uśmiechem. Zapisz to sobie w głowie krwią mojego Billy'ego. Zamierzam opowiedzieć wszem i wobec, głośno i wyraźnie o tym, co się dzieje w waszej śmierdzącej fabryce. Hoyle'owie i ty dostaniecie za swoje. Poczekajcie tylko. - I z tymi słowy plunęła mu w twarz. - Dzwoniłeś do mnie? - Chris, gdzie jesteś, do cholery? - W restauracji. - Zaraz tam będę. Zamów kawę. Kiedy zadzwonił Chris, Beck właśnie wyjeżdżał ze szpitala. Kierował się w stronę domu, ale teraz zawrócił i kilka minut później pojawił się w barze. - Szykuję ci świeżo parzoną kawę, Beck - zawołała kelnerka, gdy wszedł do środka. - Daj mi dwie minuty. - Jesteś aniołem. - Jasne, jasne. Wszyscy tak mówią. Beck usiadł przy stoliku, przy którym czekał Chris, oparł łokcie o blat i ze znużeniem potarł twarz dłońmi. - Czy ten dzień nigdy się nie skończy? - rzucił. - Właśnie dzwoniłem na oddział intensywnej terapii. Huff śpi jak niemowlę, jego serce pracuje jak szwajcarski zegarek. O co chodzi z tym nagłym wypadkiem? - Dlaczego wyłączyłeś telefon? - Nie wyłączyłem, tylko przełączyłem na tryb wibrujący. Problem w tym, że nie miałem komórki przy sobie. - Chris uśmiechnął się leniwie. - Gdy dżentelmen odwiedza damę w łóżku, zdejmuje nie tylko buty, ale całe ubranie. Matka cię tego nie nauczyła? - Billy'emu Paulikowi oderwało ramię. Uśmiech Chrisa zrzedł. Obaj mężczyźni patrzyli na siebie w milczeniu, gdy kelnerka nalewała świeżą kawę Chrisowi i napełniła filiżankę Becka.

Nie pozostawało mu nic innego, jak zejść, obudzić którąś ze służących i polecić jej, by zrobiła przy dziecku, co ko¬nieczne. Już miał tak uczynić, gdy pomyślał, że pewnie właśnie tego Tammy się po nim spodziewała - wykręcenia się od odpowiedzialności. O, niedoczekanie! Zacisnął powieki, zebrał się w sobie i z determinacją spojrzał na stryjecznego bratanka. - Potrafię zmienić pieluszkę - powiedział przez zaciś¬nięte zęby. - To z pewnością nie przekracza moich możli¬wości. Zaniósł malca na stolik do przewijania, a kiedy uwolnił go od tego, co zaczynało już dziecku mocno przeszkadzać, Henry rozpromienił się i zagulgotał radośnie. I w tym mo-mencie Mark przeraził się nie na żarty - przemknęło mu przez głowę, że chyba kocha tego berbecia. Nic gorszego nie mogło mu się przydarzyć. Owładnęło nim przemożne pragnienie, by natychmiast zbiec na dół, znaleźć kogokolwiek, na siłę wcisnąć mu dziecko, a same¬mu uciekać, gdzie oczy poniosą. Jak najdalej od niechcianej odpowiedzialności! Niechciana odpowiedzialność zaczęła fikać nóżkami, a jej oczka śmiały się wesoło do Marka. Coś go ścisnęło w gardle. Tak, jak umiał najlepiej, założył nową pieluszkę i za¬piął ją - może trochę krzywo, ale jakoś się trzymała. Wziął Henry'ego na ręce i zaniósł do swojej komnaty. I ani na moment nie przestał się zastanawiać, gdzie też podziewa się Tammy. ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY To była długa noc. Mark musiałby długo szukać Tammy. Zaszyła się w ta¬kim miejscu, o którym nigdy by nie pomyślał. Wreszcie czuła się jak u siebie. Zapomniał, że miała w plecaku namiot. Rozbiła go w za¬cisznym zakątku zamkowego parku i gdy Mark walczył z pieluszką, ona już leżała jak w kokonie w swoim śpiwo¬rze. Nie spała. Zostawiła poły namiotu uniesione i patrzyła na gwiazdy. Tutaj nawet niebo było inne. Nie rozpoznawała gwiazdozbiorów. Wszystko wydawało się stać na głowie. Właśnie, wszystko stanęło na głowie. Nic dziwnego, w końcu przyjechała z antypodów... Wciąż była wytrącona z równowagi tym pocałunkiem. A przecież matka ją ostrzegała, że Mark to kobieciarz. Na szczęście nie doszło do niczego więcej. - Na szczęście? - powtórzyła powątpiewająco. Mogła spokojnie mówić do siebie na głos, ponieważ roz¬biła namiot daleko od zamku. Nikt jej tu nie mógł pod¬słuchać. - Oczywiście, że na szczęście - odpowiedziała sobie. - Chyba upadłaś na głowę! Ledwo pozbył się Ingrid i zaraz znajdzie kolejną lalę ze swojej sfery. Chcesz w tej krótkiej przerwie trafić do jego łóżka? Czemu nie? http://www.grzejnikidekoracyjne.edu.pl/media/ Wszystko się w niej zagotowało. Wyjęła mu czek z ręki, podarła go na tysiące kawałeczków, rzuciła je na dywan i gniewnie przydeptała bosą stopą. Mark był tak pewny swego, że sens jej zachowania w ogóle do niego nie dotarł. Nadal przyglądał się jej z peł¬nym wyższości uśmiechem. Furia Tammy sięgnęła zenitu. Miał jeszcze czelność się uśmiechać! Wymierzyła mu siarczysty policzek. Nigdy w życiu nie podniosła na nikogo ręki, a tego dnia w ciągu zaledwie trzech godzin rzuciła w tego człowieka mlekiem w proszku i uderzyła go w twarz. - Wyjdź stąd - zażądała, niemal dławiąc się ze złości. Otworzyła drzwi na oścież. - Nie chcę cię nigdy więcej widzieć. Do diabła z tobą, twoją rodziną i waszymi prze¬klętymi pieniędzmi! Zabiliście ją, zabiliście moją siostrę. Wy dranie! - Jej dłoń znów sama poleciała do góry, ale tym razem Mark zdołał złapać Tammy za nadgarstek i wy¬kręcić jej rękę do tyłu. Korytarzem przechodziła akurat jakaś para w średnim wieku. Nieznajomi przystanęli, zaniepokojeni. - Niech pan puści tę panią! - zainterweniował mężczyzna. Mark zaklął, wepchnął Tammy z powrotem do pokoju i zatrzasnął drzwi. Chwycił również jej drugą dłoń i obie unieruchomił za jej plecami. - Co ty za brednie wygadujesz? Moja rodzina zabiła Larę? - Tak! Czytałam list, który napisała do mnie przed czte¬rema miesiącami - rzuciła mu prosto w twarz oskarżycielskim tonem. Mark trzymał ją jak w kleszczach, mocno przy¬ ciskając do swego torsu, lecz była zbyt rozgorączkowana, by zwracać na to uwagę. - Moja siostra umierała ze strachu o siebie i synka, dlatego wysłała Henry'ego do mnie. Jej mąż brał narkotyki, miał dziwnych znajomych, prawie nietrzeźwiał... - Nic nowego. Zatkało ją na moment.

- Sądzę, iż najbardziej wstydzi się tego, że nie ma przyjaciela i sam nie umie być przyjacielem. Nawet dla samego siebie... Myślę, że oni wszyscy - Król, Próżny, Pijak i Bankier - nie mają przyjaciół i nie umieją być przyjaciółmi dla kogokolwiek. Dlatego wciąż myślą o sobie. Ciekawe, co by ci odpowiedzieli, gdybyś każdego z nich zapytał: "Czy chciałbyś i umiałbyś być przyjacielem?" Nie chcesz ich o to zapytać? - Chciałbym, ale to długa podróż. Nie wiem, kiedy przylecą wędrowne ptaki... - Mały Książę był zaskoczony propozycją, ale pomysł Róży bardzo mu się spodobał. Sprawdź - Nie spotkałem dotąd kwiatu tak pięknego, jak ty, o tak cudownych płatkach, o tak niezwykłym zapachu i tak wspaniałym nektarze... Róża pod wpływem tych słów wdzięczyła się jeszcze bardziej. Małemu Księciu było smutno. Przyglądał się z boku i rozmyślał, czy Róża już o nim zapomniała, czy już nie czuje się jego różą... Był zdumiony jej płochością i zasmucony tym, że od pojawienia się Motyla nie powiedziała do niego ani słowa. Zdjął z szyi swój długi, żółty szal i położył obok siebie. Nieoczekiwanie Motyl sfrunął z Róży. Usiadł na szalu Małego Księcia i mówił swym niezmiennie uwodzicielskim głosem: - Jesteś bardzo pięknym kwiatem. Nie spotkałem dotąd kwiatu tak pięknego jak ty, o tak cudownych płatkach, o tak niezwykłym zapachu i tak wspaniałym nektarze... Mały Książę był zdumiony. Motyl uznał za kwiat jego szal! Zaskoczony przysunął się do Róży i cicho ją poprosił: - Czy mogłabyś na chwilę stać się kilkoma różnymi kwiatami? Bardzo cię o to proszę. Tylko na chwilę...