- Tak - poparła go skwapliwie. Gdyby ciotka Fiona wiedziała... - Czy mogę przekazać

- Ale to prawda! - upierała się dziewczyna. - Przez cały zeszły tydzień codziennie przysyłał mi list. Wiem, że co najmniej dwa razy odwiedził Luciena. - Są przyjaciółmi. - Lex, po prostu nie jesteś romantyczna. Guwernantka się roześmiała. Może Rose trafiła w sedno. Gdyby była romantyczna, już dawno utopiłaby się w najbliższym stawie. - No, dobrze, niewykluczone, że masz rację, lecz nie chcę, żebyś się rozczarowała. Panna Delacroix zdjęła z półki niebieski kapelusz. - Rozumiem. Freddie Danvers wciąż powtarzał, że się ze mną ożeni, ale nigdy mu nie wierzyłam. W dodatku mama twierdziła, że trzeba by posagu większego niż całe Dorsetshire, żeby spłacić jako długi karciane. Zresztą u nas by nie znalazł pieniędzy. Alexandra zainteresowała się praktycznym brązowym kapeluszem, odpowiednim dla nauczycielki. Sądziła, że panie Delacroix są bogate. Sprawiały wrażenie, że bardziej im zależy na tytule niż majątku. Z drugiej strony, te dwie rzeczy często szły w parze, tak jak u lorda Kilcairna. - Chciałabyś wyjść za tego Freddie'ego Danversa, gdyby nie kwestia posagu? Uczennica się skrzywiła. - Za nic w świecie! On ma tylko sześciopokojowy wiejski dom i żadnego tytułu. Nawet Blything Hall jest większy. - Odłożyła niebieski kapelusz i sięgnęła po oryginalny zielony czepek. http://www.iapteki.pl/media/ - Nie nazywam się Todd Smith tylko Victor Santos - mruknął. - Wszyscy nazywali mnie zawsze Santos, z wyjątkiem mamy. Ale ona nie żyje... - Wziął głęboki oddech, gotując się do najtrudniejszego wyznania: - Chciałem... chciałem cię zranić. Zrazić do siebie. Ale to dlatego... że mi tutaj dobrze. Dlatego że... bardzo cię lubię i... i... - nie umiał powiedzieć nic więcej. Kiedy Lily podeszła do niego, nie potrafił spojrzeć jej w oczy. Poczuł tylko delikatne muśnięcie na policzku. - Wszystko w porządku, Victorze. Rozumiem. Uniósł nieśmiało głowę. W spojrzeniu Lily dojrzał autentyczne współczucie i mądrość, jaka przychodzi z wiekiem, mądrość człowieka, któremu życie nie oszczędzało ciosów. Dojrzał w tym spojrzeniu samego siebie. Jak córka mogła się od niej odwrócić, pomyślał i jakby w odpowiedzi na to nieme pytanie w oczach Lily znowu zalśniły łzy. - Moja córka chciała ułożyć sobie życie od nowa - usłyszał. - Postanowiła uwolnić się od rodzinnej przeszłości, a więc i ode mnie. Odeszła. - To wstrętne. - Santos był oburzony. Lily kochała swoją córkę równie mocno, jak matka kochała jego. On nigdy tak by nie postąpił. Nigdy. Tymczasem Lily zachowywała się tak, jakby zasłużyła sobie na cierpienie. Przypomniał sobie własne słowa wypowiedziane przed chwilą na galerii i poczuł do siebie obrzydzenie. - Nie martw się - podjęła Lily. - Niczego od ciebie nie oczekuję, ale też nie zawiedziesz się na mnie. Cieszę się, że tutaj mieszkasz. Może to egoistyczne z mojej strony, ale... czuję się taka opuszczona, więc... Santos ścisnął jej dłoń. Po raz pierwszy od śmierci matki miał wrażenie, że nie jest sam na świecie. Był ktoś, kto o nim myślał, ktoś, na kogo mógł liczyć. Jeszcze powątpiewał we własne odczucia, jeszcze nie do końca potrafił zaufać sobie i Lily, zgasił jednak ten głos sceptycyzmu, odrzucił niedowierzanie i dystans. Zaczął opowiadać. O sobie. O matce i ojcu. O śmierci Lucii i o tym, jak poprzysiągł ją pomścić. Mówił o domach zastępczych, po których się tułał, i o swoich z nich ucieczkach. Zwierzał się z lęków i smutków, z przyrzeczeń danych niegdyś matce i tych późniejszych, składanych przed samym sobą. Odsłonił przed

Zarumieniła się po nasadę włosów, skrępowana obecnością kamerdynera. - Jestem tylko ciekawa, jakie obowiązki wobec swojej kuzynki dzisiaj pan zaniedba. Kilcairn spochmurniał. - Najlepiej wszystkie, o ile to możliwe - warknął. Wimbole pospiesznie otworzył frontowe drzwi i hrabia wybiegł do czekającego powozu. Chwilę później faeton zaturkotał na podjeździe. Sprawdź Przypomniała sobie kierowcę minivana. Kiedy zaczęła wołać, żeby jej pomógł, wskoczył do wozu i odjechał pełnym gazem. Nie wiedziała, co zaszło między tymi dwoma, zanim się pojawiła, ale chłopiec, który wpadł jej prosto pod kok, najwyraźniej próbował uciekać. Musiał być ciężko wystraszony, skoro biegł na oślep. Kolejna myśl wywołała niemiły dreszcz. A jeśli kierowca vana przyczaił się gdzieś w pobliżu, licząc, że zostawi rannego na pastwę losu? Niedoczekanie, powiedziała sobie i zaczęła rozcierać ramiona. Dopiero teraz poczuła ziąb. Chłopiec znowu jęknął, poruszył powiekami. Otworzył oczy i spojrzał na nią nieprzytomnie. - Nic ci nie jest? - zapytała bez tchu. - Nie zauważyłam cię. Wyjechałam zza zakrętu, prosto na ciebie. Próbowałam hamować, naprawdę. Zamknął na powrót powieki, przez jego twarz przemknął grymas bólu. - O Boże... - Lily przyłożyła dłoń do serca. - Gdzie cię boli? Bardzo? - Prychnęła, zeźlona na własną głupotę. - I co ja pytam, jakbym mogła ci w czymś pomóc. Jak lekarza trzeba, żadnego nie znajdziesz. Konowały, tylko pieniądze potrafią wyciągać. - Spojrzała chłopca. – Nie martw się, sprowadzę pomoc. Kiedy chciała się podnieść, chwycił ją za rękę z zaskakującą siłą. Szeroko otwarte, pełne napięcia oczy utkwił w poboczu drogi. Lily powiodła za jego wzrokiem i natychmiast zrozumiała, w czym rzecz. - Odjechał - uspokoiła chłopca. - Uciekł, kiedy zobaczył, że wysiadam z samochodu. - Zmarszczyła czoło. - Powinieneś ostrożniej dobierać sobie przyjaciół. - On nie... - Chłopak z trudem formułował słowa. Zaczęte zdanie przeszło w nieczytelny bełkot. Lily zaklęła pod nosem.