sprawy. A podszewka była taka, że pan pułkownik zaliczał się u przewielebnego do osób

Jeśli zaś duch mimo wszystko zechce się mścić (co prawda zdarza się to tylko ze złymi duchami, a Wasilisk, jak wszystko wskazuje, należy do kategorii duchów dobrych), to obronić się przed napaścią można prostym okrzykiem: Credo, Domine, credo! (Sądzę, że nada się i zwykle: „Wierzę, wierzę, Panie!” – przecież tu nie o dźwięki chodzi, tylko o sens). Materialny znak istnieje: krzyż, nakreślony na oknie chaty pławowego. Nocą nie ma tam w pobliżu żywego ducha, nagością więc nikogo nie zgorszę (a zresztą można przecież najpierw wejść do środka, a rozebrać się dopiero później). Magicznej formuły nauczyłem się, modlitwę zapamiętać też nietrudno. Spróbujemy, kupić nie kupić – potargować można. W najgorszym razie wyjdę na bałwana, ale to nic, tego się nie boję. Jak się nie uda – będę dalej szukać, jak uczynić niemierzalne mierzalnym. Tej nocy pójdę. Nie myśl o mnie źle, Ojcze. A gdyby co, to niech w Twoich modlitwach choć z rzadka wspomina się o niegdyś Cię, Ojcze, kochającym i szanującym Aloszy Lentoczkinie * * * Jechać do Nowego Araratu, i to natychmiast – władyka oświadczył to zaraz po przeczytaniu listu jako już podjętą i przemyślaną decyzję, nawet nie proponując swoim gościom, by się wypowiedzieli. Zresztą Berdyczowski i Pelagia, zdaje się, z zakłopotania nie http://www.kosmetyki-naturalne.edu.pl Potem potężny mąż lekko podniósł bezradną niewolnicę, wziął ją za kark i związane nogi jak jakąś owieczkę i rzucił na rozesłaną rogożę, którą Polina dopiero teraz zobaczyła. Dobrze przygotowany rzezimieszek przeturlał leżące ciało po podłodze, zawijając jednocześnie rogożę – i oto w jedną sekundę pani Lisicyna przekształciła się z nieubranej damy w jakiś nieforemny tłumok. Głucho porykujące i szarpiące się zawiniątko zostało uniesione w powietrze, przerzucone przez bark, szeroki jak koński grzbiet, i Polina poczuła, że napastnik gdzieś ją niesie. Kołysząc się w takt długich, miarowych kroków, z początku jeszcze próbowała się wyrywać, wydawać krzyki protestu, ale w ciasnym juku za bardzo szarpać się nie było można, a i szanse, by ktoś mógł usłyszeć jęki, zagłuszone kneblem i grubym, workowatym materiałem, były raczej niewielkie. Wkrótce zrobiło jej się źle: od napływu krwi do zwieszonej głowy, od przyprawiającego o mdłości kołysania, a najbardziej – od przeklętej rogoży, niedającej porządnie odetchnąć i na

Jakoś tak samo z siebie wyszło, bez szczególnego wysiłku ze strony obu rozmówców, że początkowa obopólna nieufność, a nawet niechęć, zupełnie znikła i teraz rozmowę prowadziło dwóch rozumnych, szanujących się wzajemnie ludzi. Matwiej Bencjonowicz też podszedł do okna, popatrzył na zgrabne domki, w których mieszkali podopieczni Korowina. – Utrzymanie chorych kosztuje pana zapewne ładną sumkę? Sprawdź sto sążni na sekundę, z dwudziestu kroków przebija trzycalową deskę sosnową. Szkoda tylko, że głos jej się łamał. Ale nic, i tak podziałało. Lentoczkin zamarł. Popatrzył z zastanowieniem w czarną dziurę lufy. – A gdzie colt kalibru 38? – spytała pani Polina, idąc za ciosem. – Ten, z którego zastrzelił pan Lagrange’a? Proszę mi go dać zaraz, ale powoli, rękojeścią do przodu. Kiedy Alosza nie posłuchał, już niczego więcej nie mówiła, tylko odciągnęła kurek. Szczęk, właściwie nie bardzo głośny, w ciszy pieczary zadźwięczał nadzwyczaj przekonująco. Zabójca drgnął, cisnął pilnik i wysunął dłonie do przodu. – Nie mam go! Wrzuciłem do wody jeszcze tej samej nocy! Miałem trzymać w oranżerii? Żeby ogrodnik znalazł? Ośmielona śledcza groźnie poruszyła długą lufą. – Łgarstwo! Wasiliskowego przebrania nie bał się pan tam chować? – Myślałby kto, habit i stare buciory! Jakby nawet ktoś znalazł, toby się nie przejął. Ach!