z kanap i z ciekawością przyglądała się Scottowi i jego szwagierce,

- Nie, ale mam ochotę na lody z polewą karmelową. - Ja zamówię! R S Willow uśmiechnęła się, widząc, jak syn przyjmuje na siebie rolę głowy rodziny. Wyciągnął rękę po pieniądze. - Lody mają być z posypką orzechową? - Nie, bez orzechów. - Wręczyła mu banknot dziesięciodolarowy. - Zamiast tego poproszę podwójną porcję polewy karmelowej. - A czy mogę napić się coca-coli? - Oczywiście. - Hurra! - Jamie rzucił plecak na krzesło i w podskokach pobiegł zająć miejsce w kolejce do kasy. Willow usiadła przy wolnym stoliku i wsunęła plecak Jamiego pod swoje krzesło. Restauracja pękała w szwach. Tradition w kanadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej było małym miasteczkiem, więc Willow znała większość pozostałych klientów. Uśmiechnęła się do kilkorga sąsiadów i pomachała koleżance ze szkoły. Sąsiedni stolik zajmowała rodzina składająca się z ojca i trójki dzieci. Mężczyzna miał ciemne włosy i szerokie ramiona; siedział do niej plecami, więc nie widziała jego twarzy. http://www.logopedawarszawa.info.pl/media/ - Doprawdy? - zapytała zaskoczona. - Na dole nie mówi się o niczym innym. Eliza domagała się przyniesienia kufra panny Baverstock, ich powóz zaś ma zajechać o jedenastej. - Nie powiem, żebym czuła szczególny smutek - odparła Clemency. Wymieniły spojrzenia. - Wiem, że nie powtórzysz nikomu moich słów. - Cała służba jest za panienką - powiedziała Molly serdecznie. Dygnęła i wyszła, wesoło podśpiewując coś pod nosem. Molly uwielbiała, gdy coś się działo, a przez ostatnie dwa tygodnie nie było tu ani chwili nudy. Clemency usiadła na skraju łóżka i drżącymi palcami otworzyła list. Był dosyć zwięzły. Droga panno Stoneham! Ufam, że przyszła pani do siebie po wydarzeniach zeszłej nocy. Rankiem panna Baverstock dołączy do swojego brata. Ciotce opowiem, jak pani, zachowując się bardzo odpowie¬dzialnie, przyniosła mi wiadomość pochodzącą rzekomo od Arabelli, w następstwie czego udałem się na jarmark i roz¬prawiłem z panem Baverstockiem. Nie ma zatem potrzeby. Żeby pani czy Arabella były w to w ogóle zamieszane. Będę wdzięczny, jeśli pokaże pani ten list mojej siostrze, żeby zrozumiała swoją w tym rolę. Z wyrazami szacunku, Storrington Clemency siedziała w ciszy, ze schyloną nisko głową. A więc tak to ma wyglądać, pomyślała. Czarowne, czułe chwile z poprzedniej nocy znikną z ich pamięci, jakby nigdy nie miały miejsca. Ani słowa o wczorajszych wzruszeniach, ani śladu wyrzutów sumienia. Sucha notatka, którą każdy może przeczytać. Wszystko zostanie zapomniane. Wyprostowała się, wytarła nos i spróbowała uporządkować myśli. Lysander jej nie kocha, to pewne. Jeśli nawet pamięta cokolwiek z zeszłego wieczora, widać bierze to za niefortunne następstwa bójki z Baverstockiem i może brandy z „Korony”. Niech i tak będzie. Nic na to nie poradzi i z pewnością nie zagra roli nieszczęśliwie zakochanej guwernantki. Miała nadzieję, że wystarczy jej na to dumy i siły woli.

Sięgnął dłonią pod bluzkę - nie miała stanika, tak jak przypuszczał. Wpatrywał się w nią, jak jadła, patrzył na brodawki widoczne przez bluzkę. - Pamiętasz? - zapytał. - Pamiętam - odparła głosem nieco zachrypniętym. Lubił to brzmienie jej głosu. - A pamiętasz, jak cię całowałem i ile razy? - Pamiętam. Sprawdź - Oczywiście, że nie - przyznał Lysander zgaszony. - Czy mam się tego dowiedzieć? - Nie, nie. To tylko przelotna myśl. Mimo wszystko pan Thorhill zanotował to sobie w pa¬mięci. Rozmowa wróciła do spraw finansów. Uzgodnili, że Thorhill upoważni panów Cromera i Bamstaple’a do przyjechania i obejrzenia Candover. - Milordzie, obawiam się, że nie mam zbyt pomyślnych wieści, jeśli idzie o klejnoty rodzinne. - Dobry Boże, a są jeszcze jakieś? Myślałem, że zostały sprzedane już dawno temu. - W skrytce w banku Drummonda znajduje się mała szkatułka, ale nie ma w niej nic poza perłami lady Storrington. Reszta to tanie imitacje. - Wielce prawdopodobne - przytaknął Lysander. - Pa¬miętam, że matka coś takiego wspominała, gdy pewnego wieczora oglądałem jej diadem. - Udało się jej jednak ocalić perły, może dlatego, że wniosła je do małżeństwa w posagu. - A ile są warte? - Koło setki, milordzie. - W takim razie niech zatrzyma je Arabella. Sto funtów w tę czy tamtą stronę nie zrobi różnicy, a matczyna biżuteria jej się należy. - Wedle pańskiego życzenia, milordzie.