- Ciekawe. W samolocie spałaś przez całe sześć godzin.

Dziewczyną? - domyślił się Mały Książę. - Ale większość z nich żyje w miłym napięciu oczekiwania, by ktoś zwrócił uwagę nie tylko na ich piękno, lecz odkrył je prawdziwe. A kiedy uwierzą w imię, jakie ktoś im nada - Rozkwitają... - I z pąka stają się kwiatami - dokończył Mały Książę. - Raczej z pączka stają się pełnym pąkiem. Ale to nie wszystko. Gdy dziewczyna już Rozkwitnie, rozpoczyna się najdłuższa, najpiękniejsza i chyba najtrudniejsza przygoda w jej życiu... - Mały Książę popatrzył zdumiony na Różę. Ona jednak w tej chwili udawała, że jest bardzo zajęta starannym poprawianiem ułożenia płatków. - Wracajmy już na naszą planetę - zaproponowała po chwili, nie przestając poprawiać płatków. -Tak - Mały Książe skinął głową. Pochylił się ku Róży i zamknął oczy. Ogarnął go znowu intensywny, lecz już znany zapach. Kiedy otworzył oczy, byli już u siebie. Żadne nie podejmowało rozmowy, lecz nie czuli się przez to oddaleni od siebie. Przeciwnie. Tego wieczoru Mały Książę długo wpatrywał się w śpiącą Różę, zanim sam zasnął. Nie wiadomo skąd któregoś popołudnia pojawił się Motyl. Mógł przybyć zarówno z innej planety, jak też wyłonić się z jakiejś gąsienicy, której Mały Książę nie dostrzegł podczas sprzątania swojej planety. Motyl był duży i bardzo piękny. Wielokolorowe skrzydła, którymi szarmancko poruszał, miały w sobie wiele uroku i skupiały na sobie uwagę. Mimo podziwu dla jego piękna, Mały Książę nie czuł do niego sympatii. Sprawiło to chyba ukłucie zazdrości, jakie poczuł w swoim sercu, kiedy zobaczył, jak Motyl usiadł na płatkach Róży, a ona zaczęła się do niego wdzięczyć. Wszak była wielką zalotnicą. http://www.medycznie.net.pl - Nie sądzę... Aha, przyszedłem w sprawie kolacji. Dziś nie wolno się spóźnić, bo na przystawkę będzie suflet. Pani Burchett zdradziła mi też, że planowała podać przepiórki, ale pani domu zadysponowała kurczaka. - Kiedy ja wcale nie... - wyjąkała Tammy. - To znaczy tak, ale... Nie chodziło mi... - Widzisz, jak ci świetnie idzie? Urządzasz ogrody, ukła¬dasz menu. Spokojnie możesz zarządzać zamkiem. ROZDZIAŁ ÓSMY Tammy weszła do salonu i stanęła jak wryta. Ingrid nie było. Przed kominkiem stał tylko Mark, który na widok jej zdumienia uśmiechnął się zagadkowo. - Czemu się śmiejesz? - zareagowała impulsywnie, ale natychmiast się zreflektowała. - To jest, dobry wieczór, Wa¬sza Wysokość. - Dobry wieczór pani. - Skłonił się z szacunkiem i nie było w tym ani śladu kpiny. Równie naturalnym gestem ujął jej dłoń i ucałował. Tammy zmieszała się ogromnie. Ilu spotkała w życiu mężczyzn, którzy mieli zwyczaj całować damę w rękę? Ani jednego! - Gdzie jest Ingrid? - Jej pytanie wypadło dość szorst¬ko, ale był to niezamierzony efekt. Uśmiech znikł z twarzy Marka.

- Czy mogę jeszcze o coś pana zapytać? - nie ustępował Mały Książę. - Oczywiście, pytaj. Zainteresowanie, jakie mi okazujesz swoimi pytaniami, także jest mi bardzo miłe i stanowi oznakę twego uwielbienia dla mnie.. - Próżny zachwycał się swoim głosem wyrażającym podziw dla samego siebie. - Czy wielu ma pan przyjaciół? - zapytał bardzo wolno Mały Książę. - Oczywiście, mnóstwo! - zaczął Próżny, lecz nagle zmarkotniał. - To znaczy... Próżny już nic więcej nie powiedział. Mały Książę również milczał, a po chwili pochylił się nad Różą i zamknął Sprawdź Powodzenia, Tammy PS Skoro mam zarządzać zamkiem, poleciłam służbie iść spać. Mark stał nieruchomo z listem w ręku tak długo, aż Henry zaczął się niecierpliwić. Chwycił za kartkę, wsadził sobie brzeg do buzi i zaczął ssać. W drugiej łapce ściskał ukochanego misia i był niezmiernie szczęśliwy. Mark patrzył na niego z przerażeniem. To było właśnie to, od czego przez całe życie uciekał. Odpowiedzialność. Przywiązanie. Rodzina. Miłość. Czuł się schwytany w pu¬łapkę. - W porządku, zadbam o ciebie do jutra, ale na tym koniec - powiedział surowo do malca. Henry spróbował we¬pchnąć mu do ust przeżutą papkę. - Dziękuję, jestem już po kolacji. A ty na pewno chcesz spać. Chłopiec dalej żuł list cioci Tammy i ani trochę nie wy¬glądał na śpiącego. - O, jeszcze coś ci jest potrzebne... - mruknął Mark. - Chodź, pójdziemy po pieluszki. Pomyślał, że jeśli Tammy nie śpi, podrzuci jej dziecko z powrotem. A nawet jeżeli już zasnęła, to przecież może się obudzić, prawda? - Dobrze jej tak, niech ma nauczkę - mamrotał pod no¬sem, wspinając się po schodach. - Co ona sobie właściwie myśli? Że może rządzić moim życiem? Drzwi między pokojem dziecinnym a sypialnią Tammy były jak zwykle otwarte na oścież. Mark zerknął w stronę łóżka. Było starannie zasiane. Na pobliskim krześle leżała bordowa suknia. W pokoju nie było nikogo. Wyglądało na to, że Tammy przebrała się w swoje ubranie i dokądś poszła...