- Znamy cię, Kilcairn - warknął młodszy Retting. - Najwyraźniej nie. - Nie odrywał wzroku od diuka. - Ponadto nie zamierzam nic powiedzieć w obecności innych osób. Czarne oczy spojrzały na niego przenikliwie. Monmouth nie powinien był zabierać ze sobą syna. W ten sposób stracił punkt, nim rozmowa w ogóle się zaczęła. - Masz głowę na karku, Kilcairn - przyznał niechętnie diuk. - Virgil, wyjdź. - Ale, ojcze... - Nie każ mi powtarzać. Virgil Retting rzuci gościowi jadowite spojrzenie, wymaszerował z pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi. Monmouth usiadł na sofie naprzeciwko Kilcairna. - Równie dobrze mogłem pozwolić mu zostać. Niczego pan ode mnie nie uzyska. - Owszem. - Jest pan bardzo pewny siebie, co? - Często. - Wyjął z kieszonki zegarek. Sprawdził godzinę. Wpół do czwartej. Wkrótce musi wracać, żeby się przekonać, jak poszła rozmowa między Alexandrą a Rose. - Co w takim razie zamierza pan ode mnie uzyskać? Lucien bez pośpiechu schował zegarek. - Od czasu niefortunnego incydentu z Welkinsem pańska siostrzenica jest trochę niepewna swojego miejsca w naszych sferach. http://www.merce-infos.com.pl cień uśmiechu. Lucien nagle zaczął się zastanawiać, czy ona również uważa tę salonową gadaninę za niedorzeczną. Sytuacja byłaby zabawna, zważywszy na to, że panna Gallant sama uczyła tych nonsensów, by zarobić na życie. Odzyskawszy nieco entuzjazmu, zwrócił się do Georginy Croft: - Co tak wcześnie sprowadza panią do Londynu? Dziewczyna zerknęła na matkę siedzącą w drugim końcu stołu. - Ojciec ma tu pewne sprawy do załatwienia. A pana co sprowadza, milordzie? - Rodzinne obowiązki. - „Rodzinne obowiązki?” Do tej pory w ogóle nie zwracałeś na nas uwagi. - Jazgotliwy głos pani Delacroix wybił się ponad gwar rozmów. Lucien drgnął. Do diaska, zapomniał o niej zupełnie. - A cóż miały znaczyć te słowa, moja droga? - spytał, posyłając jej cierpki uśmiech.
- Ze mną - uśmiechnął się lekko. - Jackson, niestety, już zajęty. - Jak z tobą, to chętnie. Zawsze. Podobała mu się jej otwartość i pewność siebie. - To może dzisiaj wieczorem? - Świetnie, ale dopiero późnym wieczorem. Kuchnię zamykam o dziewiątej. - No to jesteśmy umówieni. Do zobaczenia o dziewiątej, Liz. Sprawdź I tak właśnie się stanie, powtarzała sobie z determinacją. Jeśli ukończy niepokalanki z dobrym świadectwem, będzie w stanie zdobyć stypendium, które pozwoli jej studiować. Będzie miała wszystko, o czym marzyła przez całe życie. Mama z dziećmi wyszła z kabiny. Idąc do drzwi, rzuciła Liz przyjacielskie spojrzenie. Liz uśmiechnęła się do niej i pomyślała o swojej matce. Kiedy zamykały się drzwi, usłyszała jeszcze wołanie dziewczynki: - Popatrz, mamusiu, księżniczka! Zaraz potem w toalecie pojawiła się Gloria. Nareszcie. Liz zerwała się z taboretu. Na widok przyjaciółki zaparło jej dech w piersiach - w sukni z delikatnej, mieniącej się materii, wielobarwnej jak pawie pióra, lamowanej złotem, Gloria rzeczywiście wyglądała jak księżniczka, jak księżniczka, którą Liz zawsze pragnęła zostać. - Spóźniłaś się - zdołała wykrztusić, kładąc rękę na piersi. - Czekałam na odpowiedni moment, żeby się wymknąć. - Co z matką? - Zachowuje się jak królowa pszczół otoczona rojem. Nawet na mnie nie spojrzała przez cały wieczór. Zobaczysz, że będziesz się świetnie bawić. Potraktuj to jak przygodę, Liz. - Okropnie się boję. Gloria parsknęła śmiechem, po czym przyłożyła palec do ust. Obydwie przemknęły na palcach do kabiny dla niepełnosprawnych, zamknęły się wewnątrz i szybko zamieniły ubraniami. Liz ukryła włosy, tak różniące się od włosów Glorii, pod szyfonowym turbanem, założyła maseczkę z piór. Teraz nikt jej nie rozpozna. - Wyglądasz fantastycznie - szepnęła rozpromieniona Gloria. - Naprawdę? - Liz spojrzała na swoją suknię, wygładziła miękkie fałdy i ponownie pomyślała o Kopciuszku. - Nigdy nie widziałam