- Jezu Chryste!

- Możliwe - przytaknęła nerwowo. - Byliśmy na pogrzebie. On nie był w dobrej formie. Nikt nie był... - Pierwszy raz słowa utknęły jej w gardle .- Nikt z nas nie był w dobrej formie. 85 - Mary, na pewno chcesz się trzymać tej wersji? Że twoja najlepsza przyjaciółka sama się spiła? Że sama pojechała do domu? Że sama skosiła starszego człowieka? - Mówię tylko to, co wiem... - Na pogrzebie mówiłaś inaczej. - Wcale nie! Pan Quincy wszystko pokręcił! Nie wiem, może on jest o wiele bardziej załamany, niż myśleliśmy, więc chce coś znaleźć i przekrę¬ ca wszystko, co powiedziałam. Kto wie, do czego są zdolni zrozpaczeni ojcowie! - Zrozpaczeni? - powtórzyła sceptycznie Rainie. Wreszcie Mary zaczerwieniła się i odwróciła głowę. Nadal nerwowo splatała i rozplatała palce. Rainie doszła do wniosku, że to będzie cud, jeśli takie kręcenie głową nie skończy się kontuzją kręgosłupa. Wzięła głęboko wdech. W zamyśleniu skinęła w stroną Mary. Nie śpieszyła się. Zaczęła prze chadzać się po pokoju. - Piękne meble - skomentowała. Mary się nie odezwała. Wyglądała tak, jakby za chwilę miała się rozpła¬ http://www.my-medyczni.net.pl/media/ Przynajmniej tyle. 83 - To znaczy kto? - Mandy, ja, Tommy i Sue. - Znali się państwo z... - Zanim poznałam Marka, pracowaliśmy razem w restauracji. Czy to ma jakieś znaczenie? - Mary znów wydawała się spięta. - Tak tylko pytam - odpowiedziała spokojnie Rainie. - Więc całą czwórką grali państwo w karty. - W remika - odparła Mary. - Świetnie. Remik. O której zaczęło się przyjęcie? - Nie nazwałabym tego przyjęciem - odpowiedziała natychmiast Mary. - Piliśmy napoje bezalkoholowe. Panu Quincy'emu powiedziałam, że to była

odnaleźć sens w tym wszystkim. Była przecież matką i powinna znać drogę. Zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę, zanim przebrzmiał do końca pierwszy przenikliwy sygnał. – Halo, Danny – krzyknęła. Nie odpowiedział. Słyszała znajome już teraz, dźwięki w tle. Pobrzękiwanie metalu, odległy szum głosów. Sandy rozejrzała się trochę po poprawczaku w Cabot podczas pierwszej Sprawdź – A Kimberly? – Pewnie już się zadomowiła w college’u. Nawet nie pomyśli o tym, żeby zadzwonić. Quincy kiwnął głową i ruszył do drzwi. Nie chciał, żeby zauważyła, jak bardzo mu się spieszy. – Dzięki za wizytę – zawołała za nim Bethie. – Wpadnij jeszcze kiedyś. Zatrzymał się na chwilę w progu. – To nie twoja wina – powiedział szczerze. – To, co się stało z Mandy, to nie twoja wina. – Nie obwiniam siebie – przerwała mu matowym głosem – tylko ciebie. Quincy niemal biegł korytarzem do wyjścia. Gdy tylko znalazł się na parkingu, wyjął telefon komórkowy. Najpierw zadzwonił do kolegi z laboratorium kryminalistycznego. Dzień wcześniej posłał mu koszulkę pocisku. – Sprawdzałeś w DRUGFIRE? – Jezu, Quincy, ciebie też miło słyszeć.