przypomniał sobie, że spała pod portykiem Draxingera, niedaleko miejsca, gdzie ich

nawet Londynu. Zwolniła kroku i się obejrzała. - Nie wiem, co zrobię, ale to nie twoja sprawa. Poradzę sobie jakoś. Prawo jest po mojej stronie. - Ja też! Mogła go doprawdy doprowadzić do szału. Coś w niej jednak było wzruszającego. - A zeszła noc? Czy to, co było między nami, też jest niczym? Nie odeszła tak daleko, by go nie słyszeć. Zatrzymała się po tych słowach. Widział, jak zesztywniała i zwiesiła głowę. - Pozwól, żebym sobie poszła. - Nie mogę. Coś nas teraz łączy. Zeszłej nocy oddałaś mi się, dzisiaj cię ocaliłem. Dlaczego wciąż mi nie dowierzasz? Nie jestem święty, ale nie jestem też nikczemnikiem. Nie odrzucaj mnie. Wytłumacz, co ci się przydarzyło. - Nie rozumiesz, że nie chcę mieć krwi na rękach? Jeszcze możesz uniknąć tego wszystkiego, co się ze mną wiąże. - Nie - odparł z taką samą stanowczością. - Nie próbuj mnie osłaniać. Po prostu opowiedz mi o wszystkim. Becky musiała w końcu przyznać, że miał słuszność. Alec z kolei nie tracił odwagi, zupełnie jakby w eleganckim dandysie obudził się nagle wojownik. Dojrzała w nim zapał, inteligencję i chęć walki. Tak, potrzebowała jego pomocy. Czy tego chciała, czy nie. Może http://www.nabudowie.biz.pl - Powinien więcej uwagi poświęcić pracy nóg, jest po prostu beznadziejna. - Należało przynajmniej dać mu szansę! Byłeś bezlitosny. - Po co się fechtował akurat ze mną? - Alec wzruszył ramionami. - O rety, Knight. - Rush parsknął śmiechem. - Przecież to tylko sport! - Zostaw go, Rush. Znów dopadła go melancholia. - To nieprawda. - Chodzisz smętny od kilku dni. - To nie jest melancholia, do diabła! - W takim razie, co ci jest? Ząb cię boli? - Skąd, u licha, mam wiedzieć? - Jeśli chcecie znać moje zdanie - Fort klepnął Aleca po plecach - naszemu chłoptasiowi trzeba chętnej damy. Nie, przepraszam, lubieżnej, wyuzdanej dziwki, żeby sobie na niej przez godzinkę czy dwie poskakał. Dzięki temu zapomni o niejakiej pannie Carlisle.

ognia, podczas gdy Alec wsuwał koszulę w spodnie. - Przepraszam, jaśnie panie... Obydwoje spojrzeli ku otwartym drzwiom. Tęga gospodyni, opasana fartuchem, stała w kącie korytarza, unikając w ten sposób widoku, którego nie powinna była oglądać. - O co chodzi? - Alec pospiesznie przygładził rozwichrzone włosy. - Gość do jaśnie pana. Sprawdź Francuzami. Dla mnie jesteś takim samym bohaterem, jak ci, którzy zginęli na wojnie. - Ja? - wyszeptał. - Tak - odparła, pragnąc wziąć go w ramiona. Musiała z tym nieco poczekać, bo miała mu jeszcze dużo do powiedzenia. - Uważasz, że jesteś samolubnym hultajem, ale ja tego nie dostrzegam. Ciągle ryzykowałeś. Walczyłeś przecież z Kozakami, których boją się wszystkie armie Europy! Przywiozłeś mnie tu, nie zważając, że rodzina może się na ciebie gniewać. A wiem, ile oni dla ciebie znaczą. Zadbałeś, żebym była bezpieczna, żebym miała co jeść i w co się ubrać - wyliczała kolejno na palcach. - Grałeś w karty przez wiele nocy, żeby zwrócić mi dom i ocalić wioskę, mimo że właśnie gra stała się twoim przekleństwem. I nie chciałeś ode mnie niczego w zamian, prócz tego, żebym ci zaufała. Czyż nie na tym polega rycerstwo? Czy komuś takiemu jak ty trzeba przebaczać? Alec patrzył gdzieś w bok, z wargami zaciśniętymi w cienką linię. Gdy przeniósł