piękne, popularne, ich kariery zawodowe zwieńczone były

Clemency nie potrafiła powstrzymać rumieńców na twarzy, gdy uderzyło ją znaczenie jego słów. - Panie Baverstock, ściągnął mnie pan tutaj pod fał¬szywym pretekstem, a ja muszę szukać Arabelli. Proszę natychmiast otworzyć drzwi - zdołała powiedzieć. - No, no, moja panno - zaśmiał się. - Trochę mniej obrażonej niewinności, jeśli łaska. - Szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie, ucinając jej krzyk brutalnym pocałunkiem. Potem jedną ręką złapał jej pośladki i przy-trzymał mocno. Clemency ze wszystkich sił unikała dotyku jego ust. Mężczyzna podniósł w końcu głowę i powiedział jedwabistym głosem, który przeszył ją do szpiku kości: - Panno Stoneham, jeśli nie postara się pani, by mnie zadowolić, będę zmuszony użyć siły. Nagły ruch przy oknie kazał Markowi odwrócić głowę. Do pokoju wpadł Lysander. - Ho, ho, za czym tak gonisz, Zander, czyżbyś chciał uszczknąć kawałek mojego tortu? Gdybym wiedział, że interesuje cię ta panienka, zostawiłbym ją w spokoju. Czemu mi o tym nie powiedziałeś? Teraz już za późno, kto pierwszy, ten lepszy. - Bez pardonu złapał dłonią jej pierś i ścisnął. Clemency z całej siły uderzyła go w twarz. Mark odepchnął ją na bok i w tej samej chwili Lysander rzucił się na niego. Upadając Clemency uderzyła głową o szafkę i przez dobrą chwilę nie mogła się pozbierać. Gdy przyszła do siebie, ujrzała obu mężczyzn sczepionych w walce. Na policzku Marka widniało głębokie zadrapanie, także szczęka Lysandra sprawiała wrażenie opuchniętej. Obaj ciężko dyszeli. Dziew¬czyna poczuła przerażenie, bo wyglądało na to, że są zdecydowani na wszystko. Rozejrzała się wokół siebie. Tańczące na ścianach cienie walczących sprawiły, że z początku nic nie widziała. Dopiero po chwili dostrzegła ciężki mosiężny świecznik i wzięła go w obie ręce. Mark ściągnął nagle kapę z łóżka i zarzucił na twarz markiza, wymierzając mu potężny cios pięścią. Lysander upadł ciężko na ziemię. Mark z triumfalnym uśmiechem pochylił się nad nim, chcąc zadać ostateczny cios, lecz w tym samym momencie dosięgnęło go uderzenie Clemency. Znieruchomiał, a potem jakby w zwolnionym tempie upadł na podłogę. Lysander wstał powoli, trzymając się za bolącą szczękę. - Milordzie, nic panu nie jest? - zapytała z przejęciem Clemency. - Powiedzmy - odparł smętnie. - Łajdak był w lepszej formie, niż myślałem. - Popatrzył na Marka, który nie dawał znaku życia. - Chyba go nie zabiłam? - Ależ skąd, jest tylko ogłuszony. - Lysander badał przez moment jego puls. Następnie wyprostował się i pokuśtykał do biurka. Gdy znalazł pióro i kartkę papieru, skreślił kilka słów, po czym zakleił kopertę. Oparł list o toaletkę i dał znak, że najwyższy czas opuścić to miejsce. Clemency przekręciła klucz i uchyliła drzwi. - Mam nadzieję, że nie zrobił pan żadnego głupstwa, chyba nie wyzwał go pan na pojedynek? - Nie - markiz odparł krótko. - Napisałem, żeby jutro rano spodziewał się siostry. - Tak mi przykro, milordzie. Jeśli... była panu bliska. - Tak, była mi bliska. - Lysander nie powiedział nic więcej i serce dziewczyny zamarło z rozczarowania. Gdy zeszli na dół, zaniepokojony Barlow wybiegł z baru. - Milordzie! http://www.nowapsychologiabiznesu.pl przeciwieństwie do matki, chciał zrobić z Matta silnego faceta, a Matt to człowiek wraŜliwy. Zawsze pragnął mieć dzieci, odwrotnie niŜ ja. Słowa Marka zdziwiły Alison, Ŝe tak się przed nią otworzył - jak nigdy dotąd. - Mówisz, Ŝe nie chciałeś mieć dzieci. Dlaczego? Mark patrzył na nią chwilę w milczeniu i jakby odruchowo odsunął się od niej. - To, Ŝe byłem Ŝonaty, nie ma tu Ŝadnego znaczenia. Patrice wiedziała, Ŝe nie chciałem mieć dzieci, całe szczęście, bo ona nie mogła zajść w ciąŜę. Alison nabrała w płuca haust powietrza. Był to na pewno draŜliwy temat dla Marka, lecz Alli nie zamierzała z niego zrezygnować. - A czy Erika nie obudziła w tobie ojcowskich uczuć? SkrzyŜowali spojrzenia. Alli poniewczasie zorientowała się, Ŝe tego pytania zadać nie powinna.

- Wolę Willow. Scott zmrużył oczy, co Willow odebrała jako oznakę niezadowolenia, ale nim miała czas pożałować swojej decyzji, jej pracodawca uśmiechnął się szeroko. - W takim razie nalegam, byś również zwracała się do mnie po imieniu. Od tej pory mów do mnie Scott. Sprawdź kroki. Scott chwycił ją za ramiona i odwrócił w swoją stronę. W ostrym świetle lampy zobaczyła wyraz jego twarzy. Wyglądał na zrozpaczonego. Nic nie rozumiała. To najwyraźniej wina niekorzystnej gry światła. Dlaczego miałby być zrozpaczony? Na pewno nie jej ucieczką. Być może odmowa Camryn doprowadziła go do tego stanu. Miał złamane serce. Ta myśl ochłodziła złość Willow. Wciąż była oburzona, ale jednocześnie zrobiło się jej go żal. - Czy to oświadczyny? - Uniosła pytająco brew. - Tak - gwałtownie przytaknął. - Proszę cię o rękę. Willow, posłuchaj... - A kiedy postanowiłeś mi się oświadczyć?