rozum i przypomniała sobie, że Scott przed paroma godzinami

Prawie ją miał. Nasunął głębiej na oczy czapkę nowoorleańskiej drużyny Saints i wysiadł z auta. Jackson, korzystając ze swoich źródeł, odkrył, że St. Germaine podjęła ostatnio z banku dwadzieścia pięć tysięcy dolarów w gotówce. Sprawdził też, że nie wpłaciła tych pieniędzy na żaden inny rachunek, w każdym razie jego informatorzy nic o tym nie wiedzieli. Podejmowanie gotówki nie jest jeszcze przestępstwem. Poza tym zdobyta nielegalnie informacja nie była żadnym dowodem. Santos potrzebował zatem czegoś więcej: potwierdzenia, że Hope zastawiła na niego pułapkę. Wszedł do klubu, pochylając nisko głowę. Nie chciał, żeby ktoś go rozpoznał. Wiele lat temu dokonał tu rutynowej kontroli, po której klub został zamknięty. Jeśli dobrze pamiętał, raptem na siedemdziesiąt godzin. Wydział nie miał ani pieniędzy, ani ludzi, by zajmować się każdym przypadkiem łamania prawa, tym bardziej gdy sprawa dotyczyła dobrowolnego seksu między dorosłymi. Choćby to był seks o szczególnym charakterze. Rozejrzał się po wnętrzu. Było tu elegancko i miło, wystrój nieco staroświecki, wyszukany, dość zaskakujący jak na miejsce dostarczające sadomasochistycznych uciech. Ale też Rack przyciągał bogatą klientelę, ludzi nawykłych do najwyższego standardu, nawet w takim klubie. Przecisnął się wśród gości odzianych w czarne, nabijane ćwiekami skóry, zatrzymał na moment, by przepuścić jakiegoś mężczyznę, który prowadził na smyczy swojego „przyjaciela”. Przy barze kobieta obuta w piętnastocentymetrowe szpilki opierała nogę na nagich plecach swojego towarzysza, traktując je jako podnóżek. Santos skrzywił się, kiedy wbiła ostry obcas w żywe ciało. W barwnym tłumie, gdzie strój był wyrazem seksualnych upodobań, można było też dojrzeć najzwyczajniej ubranych ludzi - szare garnitury bankierów i księgowych. Nigdzie nie widział Hope St. Germaine. Musiała pójść do pomieszczeń prywatnych. Zaklął i rozejrzał się raz jeszcze. Wejście na zaplecze wymagałoby interwencji prawa. - Hej, ogierze. - Podeszła do niego wysoka, mocno zbudowana kobieta i ujęła go pod ramię. - Można na ciebie liczyć? - spytała schrypniętym głosem. - Wyglądasz na faceta, który dobrze leje. Santos spojrzał w mocno umalowane oczy. Rozpoznał Sama-Samantę. Spotykał go, kiedy pracował jeszcze w Dzielnicy. Sam był męską prostytutką i transwestytą. Teraz mógł - albo mogła - się przydać. - Cześć, Samanto - uśmiechnął się powściągliwie. - Co taka miła dziewczyna robi w takim miejscu? Poznała go, szeroko otworzyła zdziwione oczy i chciała odejść. Santos przytrzymał ją za rękę. - Nie masz chyba zamiaru mnie zostawić, prawda? Bądź grzeczna, Samanto, nie rób scen. - Jestem grzeczna, detektywie. Pożartować nie można? Santos ścisnął szeroką dłoń o starannie umalowanych paznokciach. - Chodź ze mną, Sam, pogadamy. - Pociągnął ją w odosobniony kąt i stanął plecami do ściany, by widzieć salę. - Powiedz, co się tu dzisiaj dzieje. Samanta zaczęła drżeć. - Nic się nie dzieje. http://www.nurgia.pl/media/ na to jego krótkie nóżki. - Willow, Willow, Willow! Scott podążył za nim, starając się nie okazywać, własnych emocji, choć z największą przyjemnością poszedłby w ślady Mikeya. Cieszył się na spokojne popołudnie z synkiem, ale chłopczyk przespał większą część tego czasu. Scott zamiast rozkoszować się ciszą, poczuł się samotny. Bez panny Tyler Summerhill wydawało się puste i ponure. Ale to ulegnie zmianie, zapewnił samego siebie, podążając za Mikeyem, który biegł teraz przez przedpokój w stronę tylnego wejścia, w którym za chwilę miała się ukazać Willow. Gdy poślubi Camryn i przywiezie ją do Summerhill, już nigdy nie będzie samotny. Camryn. To za nią powinien tęsknić w rzadkich chwilach

Po czym pocałował ją, a ona całkiem zapomniała o boŜym świecie. Jedyne, co zapamiętała, to to, Ŝe walczył z jej koszulą nocną, potem z guzikami własnej piŜamy, a potem wkładał kondom i w końcu wprawił w ruch dłonie, które doprowadziły ją... Doznawała dziwnego uczucia, Ŝe Mark Hartman nie porzuci jej. I nie porzuci przez długie lata. Sprawdź Pani Roberts kichnęła ponownie. - Czy mógłby pan wypisać mi receptę na jakieś lekarstwa? - Mógłbym, pani Roberts, ale wie pani, co mówi się o katarze? Leczony trwa siedem dni, a nieleczony tydzień. Gwarantuję, że nie musi pani brać żadnych leków, by poczuć się lepiej. - Ale ja widziałam w telewizji reklamę lekarstwa, które w mig stawia na nogi! - Większość reklamowanych w telewizji leków jest do niczego. Jedynymi osobami, które dzięki nim lepiej się czują, są właściciele firm farmaceutycznych, gdy podliczają swoje astronomiczne zyski! - Tak samo mówi mój mąż - przyznała niechętnie kobieta.