– Uwierz mi, nie mam na to najmniejszej ochoty. – Rozłączyła się i wjechała na parking

do krawężnika. Dlaczego Lorraine do niego zadzwoniła? Czy naprawdę widziała Jennifer? A może to tylko podpucha? Wpatrywał się w ciemną uliczkę, w której zniknęła biegnąca postać, gdy czerń przecięły policyjne światła i zza rogu wyłonił się wóz patrolowy. Kto zabił Lorraine? Jennifer? W głębi serca wiedział, że śmierć Lorraine wiąże się z morderstwem Shany McIntyre. Obie zginęły z powodu znajomości z jego byłą żoną. Obie zginęły przez niego. Bo z nim rozmawiały. Dławiło go poczucie winy. Czy żyłyby dzisiaj, gdyby do nich nie zadzwonił, gdyby nie zjawił się pod ich drzwiami? Podniósł się, gdy wóz patrolowy podjeżdżał do krawężnika. Dwaj policjanci z Torrance wyskoczyli ze środka i podbiegli do niego. – Bentz? – zapytał kierowca, młody Murzyn z odbezpieczonym pistoletem. Zaciskał usta, patrzył groźnie spod zmrużonych powiek, wydawał się zdenerwowany. – Tak. Jestem policjantem. Z Nowego Orleanu. Mam broń w kaburze pod pachą i odznakę w portfelu. – Co tu się działo? – zapytała druga policjantka, równie spięta jak jej partner. Celowała w pierś Bentza. http://www.ortopedyka.net.pl podwójnego morderstwa? Że w schowku znaleziono zwłoki dwóch dziewcząt? – Zajmę się tym – mruknął Bledsoe. Lubił dziennikarzy, to fakt, ale nie powie zbyt dużo. Odeśle Joannę Quince do rzecznika prasowego policji, który wyda oficjalne oświadczenie i odpowie na pytania, kiedy o tragedii dowiedzą się najbliżsi. To zadanie – poinformowanie rodziny – spoczywało na barkach Hayesa. Rozmowa ze zrozpaczonymi bliskimi była dla niego równie przykra jak oglądanie zwłok. Bentz przekraczał dozwoloną prędkość, mknąc piątką, autostradą, która ciągnęła się od Kanady po Meksyk. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, sznur samochodów, choć gęsty, posuwał się szybciej, niż kiedykolwiek tego doświadczył w Luizjanie. Myślał, że po powrocie do Los Angeles poczuje się tu jak w domu, jeśli nie w departamencie, to przynajmniej w mieście i okolicy. Przecież przeżył tu szmat życia. Ale nie. Teraz tu nie pasował.

19 miała wyjechać? Trzy miesiące? Sześć? Na czas nieokreślony? Czy miała pojechać do Los Angeles? A może do San Francisco? Dlaczego tego nie pamięta? Spojrzała na kalendarz i zmarszczyła brwi. Kiedy miały ostatnie spotkanie? Nie w czerwcu. Przewróciła kartkę na maj... też nie... albo po prostu zapomniała zapisać w kalendarzu. Objęła głowę rękami i spróbowała się zastanowić. Jak nazywali się psychiatrzy, których poleciła jej doktor Wade? Albo przynajmniej ci, którzy pracowali z doktor Wade w tym samym starym budynku przerobionym na gabinety? Był tam chyba jakiś doktor Nash czy Nichols, a może Newell, jakoś tak... Może mogłaby do niego zadzwonić. Siedziała wpatrzona w telefon i nagle zdała sobie sprawę, że nie może wziąć ot tak, z powietrza czy z książki telefonicznej jakiegoś nazwiska. Musi to być ktoś, komu zaufa, zanim zdecyduje się opowiedzieć o swoim życiu. Strasznie pokręconym życiu. Oskar szczeknął cicho. Zerknęła w okno. Przez zielone gałęzie sasafrasu dojrzała samochód policyjny skręcający w uliczkę za jej domem. Serce jej zamarło. A to co? Popędziła do sypialni, w której brakowało firanek i pościeli, a na podłodze leżał mokry dywan. Oskar podreptał za nią i przekrzywił łepek, a ona patrzyła przez szklane drzwi na policyjny samochód, który właśnie zatrzymał się na tyłach domu, przy pojemnikach na śmiecie. To nie wróżyło nic dobrego... nic a nic. Znów obrzuciła wzrokiem sypialnię. Czy będą chcieli tu zajrzeć? Czy zniszczyła dowody? Dowody czego? Z trudem przełknęła ślinę. Z samochodu wysiadły dwie osoby: wysoki, tyczkowaty mężczyzna o ciemnych włosach i ponurej twarzy, i kobieta, szczupła, ze sterczącymi platynowymi, prawie białymi, włosami, w okularach słonecznych. Caitlyn wydawało się, że zna tę policjantkę. Nonsens, skąd miałaby ją znać? Policjantka spojrzała na dom, a Caitlyn ukryła się za ścianą, żeby nie zostać przyłapaną na gapieniu się. Jak morderca w starym czarnym kryminale. Tak jakby rzeczywiście miała coś na sumieniu. Popadasz w paranoję. Uspokój się. Nie mogła jednak powstrzymać łomotu serca. Nagle zauważyła, że na futrynie drzwi do garderoby pozostał ślad krwi. Wspaniale. Po prostu... wspaniale. Oskar warczał i gdy wzięła go na ręce, spostrzegła, że przez bandaże na nadgarstkach zaczęła przesączać się krew. Z rozmysłem obciągnęła rękawy bluzy. Lepiej, żeby wścibscy policjanci nie zobaczyli czerwonych śladów i opatrunków na rękach. Nie, żeby musiała coś ukrywać. Poza litrami krwi rozsmarowanymi po całej sypialni. No dobrze miała niewielki krwotok. Albo nawet całkiem spory. Krwotok z nosa. I próbowała podciąć sobie żyły. No i co z tego? To nie zbrodnia. A to jest jej własny dom, jej własne miejsce na ziemi. Więc nie ma się czego bać. Wszystko w porządku? Tylko ta krew... tak jej dużo... jak mogła nic nie zapamiętać? Za dużo alkoholu? Kolejny urwany film? Boże, nie! Cokolwiek się tu stało, było przerażające. Cholernie przerażające. A przypuszczenie, że sama się tak okaleczyła, było wręcz potworne. Policjanci obeszli dom i gdy Caitlyn przeszła do gabinetu, zobaczyła, że stoją przy furtce przed domem. Przed chwilą łudziła się jeszcze, że przyjechali do któregoś z sąsiadów, ale teraz... Do ciebie przyjechali. Przez ten cały bałagan w sypialni. Przyjechali, ponieważ coś zrobiłaś. Oni skądś wiedzą, co się stało. A ty nie wiesz. Zacisnęła szczęki, głucha na rodzące się wątpliwości. Włożyła klapki i pośpieszyła na 20 dół. Na dźwięk dzwonka u drzwi Oskar z głośnym szczekaniem wpadł do holu. - Bądź grzeczny - ostrzegła Caitlyn, odetchnęła głęboko i zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi. Policjanci stali na ganku. Wysoki mężczyzna pokazał odznakę. Jego partnerka z bliska wydała się Caitlyn jeszcze drobniejsza. Twarz miała ponurą i też trzymała w ręku legitymację policyjną. Złe wieści. Złe, złe wieści. - Pani Bandeaux? - zapytał mężczyzna. - Tak. - Skinęła głową, serce jej zamarło, a połamane paznokcie wpiły się w drzwi. - Nazywam się Caitlyn Bandeaux. Wykrzywił usta w uśmiechu, ale jego oczy pozostały poważne. - Jestem detektyw Reed, a to moja partnerka, detektyw Morrisette. Czy możemy na chwilę wejść? Odznaki wyglądały na prawdziwe, zdjęcia nie wypadły zbyt dobrze, ale można było rozpoznać twarze. Zawahała się. Pomyślała o bałaganie na górze i krwi na drzwiach do garderoby. Pozbierała się jakoś, otworzyła szerzej drzwi i zauważyła, że kobieta mierzy ją wzrokiem. - O co chodzi? - zapytała Caitlyn, ale w głębi serca wiedziała, że przyszli ze złą nowiną. Odsunęła się na bok, wpuszczając ich do środka, i chociaż przez otwarte drzwi wtargnął do domu podmuch gorącego powietrza, niemal trzęsła się z zimna. - Obawiam się, że mamy złe wieści, pani Bandeaux - powiedział mężczyzna, wskazując Caitlyn krzesło. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, chwyciła się oparcia. - Co się stało? - Chodzi o pani męża. - Josha? - wyszeptała i poczuła zaciskające się na szyi lodowate palce. Nagły huk w głowie, jak odgłos fal morskich uwięzionych w grocie, niemal ją ogłuszył. Znów pojawił się obraz Josha leżącego na biurku. - Co z nim? - Przełknęła ślinę, usta miała suche jak Sahara. Wiedziała, co zaraz usłyszy. - Nie żyje - odpowiedział Reed. Huk w głowie Caitlyn spotężniał jeszcze, kolana się pod nią ugięły. - Ale jak...? - Jeszcze nie wiemy na pewno, co się stało. Badamy różne hipotezy i czekamy na raport koronera. - Nie! - Gwałtownie potrząsnęła głową. - Nie wierzę. - Wierzyła jednak. Wiedziała. Jakimś cudem wiedziała. - Przykro mi - powiedział Reed. Kobieta też wymruczała kondolencje, których mózg Caitlyn już nie zarejestrował. Zacisnęła palce na oparciu krzesła, nogi trzęsły się jej tak, że z trudem mogła ustać. - Wiem, że to dla pani szok. - Głos kobiety dobiegał jakby z daleka. Caitlyn ledwo go słyszała. W głowie przewijał jej się kalejdoskop obrazów. Josh jako młody mężczyzna za sterami swego jachtu, w Neapolu, gdzie się jej oświadczył... Josh usiłujący ukryć rozczarowanie, że urodziła mu się córka, a nie syn... Josh ukradkiem wracający nocą do domu, jak twierdził, z pracy... Josh wściekły, gdy inwestycje mu nie szły... pobladły i zdruzgotany na pogrzebie córki. - Czy pani mąż miał wrogów? - zapytała policjantka, jak ona się nazywała? Caitlyn wróciła do rzeczywistości. - Nie wiem... tak, wydaje mi się, że tak. 21 Sprawdź kowbojski dosłownie pękał w szwach, i czekał. Nie wróciła jeszcze, a już zobaczył Jonasa Hayesa w obrotowych drzwiach. On także się postarzał. Ciemnoskóry i wysoki – miał ponad dwa metry wzrostu – nadal onieśmielał, ale w pasie przybyło mu nieco tłuszczyku i nie był już tak szczupły jak w czasach, gdy jako młodziutki policjant zaczynał pracę. W krótko ostrzyżonych włosach pojawiły się srebrne nitki, a gdy zdjął okulary przeciwsłoneczne, okazało się, że w kącikach oczu widnieją kurze łapki. Jednak nadal ubierał się, jakby szedł na wybieg dla modeli. Drogi garnitur, wypolerowane buty, zawiązany po mistrzowsku jedwabny krawat. Bentz pomachał do niego, wstał, wyciągnął rękę. – Kupa czasu. Hayes skinął głową i zamknął jego dłoń w silnym, pewnym uścisku. – He to już czasu? Jedenaście lat? Dwanaście?