- Jak długo sam się nią opiekujesz?

Wokół niego panowało zamieszanie. Po korytarzu kręcili się policjanci, pod drzwiami wyczekiwały rodziny ofiar i aresztantów, doprowadzano zatrzymanych, wśród tłumu krążyli adwokaci niby zwabione krwią rekiny. W uszy wciskał się jednostajny szum, nad którym czasami wznosił się czyjś krzyk lub płacz. Od strony recepcji niósł się dudniący głos sierżanta udzielającego informacji i wskazówek. Santos oczekiwał, że lada chwila usłyszy wołanie: - Hej, mały, detektyw Patterson chce się z tobą widzieć! Kilka razy był już przesłuchiwany i zdążył serdecznie znienawidzić detektywa Pattersona. Na myśl o nim zacisnął palce. Miał ochotę rąbnąć w coś pięścią, przyłożyć komuś. A najchętniej zdzieliłby Pattersona w ten jego arogancki, głupi pysk. Z „Times Picayune” i „State Item” dowiedział się szczegółów dotyczących morderstwa. Gazety rozpisywały się obszernie o śmierci Lucii Santos, relacjonowały drobiazgowo ostatnie godziny jej życia. Wieczorem, jak zwykle, pojawiła się w Klubie 69, gdzie pracowała jako tancerka. Wyszła stamtąd z jakimś przygodnym znajomym, a zabita została w domu, po odbyciu stosunku. Obok łóżka znaleziono niedojedzone jabłko. Reporterzy pisali: prostytutka. Snuli przypuszczenia, że to jej klient był zabójcą. Po przeczytaniu pierwszej notatki Santos zwymiotował. A potem się wściekł. W tonie informacji prasowych było coś obleśnego. Oto zginęła kolejna dziwka, zdawały się mówić, lecz czy to takie dziwne? Czy sama nie jest sobie winna? I czy to aż taka wielka strata? Dzwonił do gazet, rozmawiał z pismakami, którzy płodzili podobne teksty. Lucia nie była prostytutką, oburzał się. Była tancerką w nocnym klubie. Była jego matką. Kochał ją. - Przykro nam, chłopcze, że poniosłeś taką stratę - odpowiadali. - Ale my opisujemy sprawy tak, jak je widzimy. Policjanci nie byli ani trochę lepsi, choć z nimi też usiłował rozmawiać. Z początku odnosili się do niego grzecznie, nawet jeśli traktowali go nieco z góry. Cierpliwie tłumaczyli, na czym polega ich praca. Owszem, robią co w ich mocy, ale nie natrafili dotąd na żaden trop. Przesłuchali go, sprawdzili alibi, a potem pozbyli się jak robaka. Usłyszał klasyczne: „Nie dzwoń do nas, my odezwiemy się do ciebie” - i na tym koniec. Lecz Santos nie wybaczyłby sobie, gdyby dał się zbyć tak łatwo. Nie mógł pozwolić, żeby zlekceważyli jego matkę, żeby zamknęli dochodzenie i machnęli ręką, uznawszy, że nie warto się przejmować śmiercią jeszcze jednej dziwki. Przychodził na policję codziennie - przynajmniej raz każdego dnia. Po tygodniu telefonów i wizyt mieli go dość i nie byli już tak uprzejmi. Informacje, których udzielali, były zdawkowe - żadnych śladów, żadnego przełomu w dochodzeniu. Następna ofiara, proszę. Ledwie Lucia spoczęła w grobie, zamknęli sprawę. Nie powiedzieli mu o tym, ale Santos wiedział, że tak właśnie się stało. O pewnych rzeczach nie trzeba mówić, tak są oczywiste. Kto by się przejmował nic nie znaczącą dziwką, prawda? Zanurzył twarz w dłoniach, przed oczami miał cały czas obraz matki. Tak jak wyglądała ostatniego wieczoru. Widział, jak się odwraca do niego na korytarzu i z uśmiechem macha mu ręką na pożegnanie. Nie pocałował jej wtedy. Nie powiedział, że ją kocha. Uważał, że jest na to za duży. Mocno zacisnął powieki. Piekły go oczy, ale nie chciał pozwolić sobie na płacz. Do głowy cisnęły się inne obrazy, koszmary wracające we śnie, z których budził się w nocy spocony i zapłakany. Wizje, w których pojawiała się matka i jej zabójca. Wołała syna, błagała go o pomoc. A potem jej zastygła twarz, znieruchomiałe ciało na noszach... Nie było go przy niej, kiedy najbardziej go potrzebowała. Wyśmiewał się z jej lęków. Robił, co chciał, nie licząc się z jej odczuciami. Nie potrafił zatroszczyć się o jej bezpieczeństwo. A teraz nie żyła. Dręczyły go wyrzuty sumienia. Poczucie winy nie dawało spokoju. To przez niego sprowadziła do domu klienta: musiał ładnie się ubrać do szkoły, chodzić do drogiego lekarza. Zginęła dlatego, że nie było go w domu i nie miał jej kto obronić. Czy pomyślała o nim przed śmiercią? Zadawał sobie to pytanie setki razy. Czy była na niego zła? Czuła się zawiedziona? Łzy dławiły go w gardle. Dlaczego jej nie posłuchał? Dlaczego siedział do późna z Tiną? http://www.podloga-drewniana.edu.pl - Ciągną się wzdłuż całej River Road. Robią wrażenie. W osiemnastym, dziewiętnastym wieku budowano głównie nad rzeką. Umożliwiała transport plonów, zaopatrzenie, wygodną podróż. Powinieneś kiedyś je zobaczyć. Santos potarł czoło. - Długi ten objazd? - Nie za bardzo. Szybciej dojedziemy, nadkładając drogi, niżbyśmy mieli tkwić w korku i czekać, aż zlikwidują wyciek. Nie wiem jak ty, ale ja wolę nie wdychać tego gówna, które się tam rozlało. - Jasne - mruknął Santos, próbując przemóc narastający niepokój. Rick jest w porządku, upewniał się w duchu. Postąpił zupełnie przytomnie, decydując się na objazd. Dlaczego zatem nie może pozbyć się uczucia, że coś jest nie w porządku? - Dobrze się czujesz? - zatroskał się Rick. - Jakoś blado wyglądasz. - Dobrze. Jestem tylko zmęczony. - Santos przesunął się nieznacznie ku drzwiczkom. Rick rozgadał się. Zaczął opowiadać o uniwersytecie, o psychologii. Od czasu do czasu pytał Santosa o rodzinę, o jego życie, lecz Santos za każdym razem zbywał pytania, kierując rozmowę na inny temat. Słuchał chłopaka i powtarzał sobie, że wszystko jest OK, że nie dzieje się nic złego. A jednak coś było nie tak. Nie potrafił powiedzieć co, lecz czuł każdym nerwem, że powinien mieć się na baczności. - Powiedz mi, ale szczerze... - zagadnął Rick. – Nie masz babki w szpitalu, no nie? Nie masz nikogo na świecie. Nikt na ciebie nie czeka, Victor. Santos poczuł, że włosy stają mu dęba. Rick zerknął na niego z szerokim uśmiechem, który mówił „mnie możesz zaufać, stary”. Jednak pozory często mylą. Tego nauczył się przez ostatni rok. Zrobił zdziwioną, lekko urażoną minę i odparł:

- Jest pan podły. Dodanie do opisu paru cech nie zmieni samego faktu. Lucien zmierzył ją wzrokiem. Znowu zaczęło go ćmić w skroniach. Prawdopodobnie przez całą jazdę do domu zastanawiała się nad tym, co mu powie. - Dlaczego uważa mnie pani za podłego? - spytał, odstawiając kieliszek. Był bardziej ciekawy odpowiedzi, niż się przed sobą przyznawał. - Po pierwsze, wciąż pan obraża i poniża swoje krewne. Sprawdź A teraz miała zamieszkać w jego domu? Wyglądał zupełnie inaczej niż w Hongkongu. Na włosach i koszuli widać było resztki jedzenia, a na policzku i pod uchem czekoladową smugę. Prezentowałby się komicznie, gdyby nie fakt, że na ręku trzymał ciemnowłosą dziewczynkę, która za wszelką cenę chciała uwolnić się z jego objęć i płaczem dawała znać, iż wolałaby znaleźć się na podłodze. Klara postawiła torbę na ganku i podeszła bliżej. - Hej - zwróciła się do małej, pociągając lekko za sukieneczkę, która była w równie opłakanym stanie jak koszula i spodnie ojca. Dziecko spojrzało na nią ogromnymi niebieskimi oczami. - Witaj, maleńka - ciągnęła, nie spuszczając z niej wzroku. - Ma pan zamiar mnie przedstawić swojej córce, panie Ashland? - spytała. Dziewczynka ciągle popłakiwała, ale też z zainteresowaniem spoglądała na nieznaną osobę. - Owszem, jeśli dowiem się, jak się nazywasz. - Klara Stuart - rzekła i uśmiechnąwszy się wyciągnęła rękę. Bryce uścisnął ją i od razu poczuł przyspieszone bicie serca. Pomyślał, że nic się nie zmieniło. Wystarczyło jedno dotkniecie, a w jego ciało wstępowało nowe życie i serce zaczynało bić jak oszalałe. Spotkanie z tą kobietą pozostawiło po sobie znacznie więcej niż tylko przelotne wrażenie. Wydało mu się, iż to, co zaszło w Hongkongu, wydarzyło się bardzo niedawno, a nie kilka lat temu. Wyobraźnia Klary pracowała równie intensywnie, odkąd tylko poczuła ciepły dotyk dłoni Bryce'a. Pamiętała przecież jego palce wędrujące po całym ciele. Z trudem powstrzymała się przed głośnym jękiem. A więc pojawił się mężczyzna z marzeń, jej tajny agent.