turkusowe.

i wyczyścił fajkę, stukając nią o oparcie ławki. Zamknął książkę i ruszył wolno ścieżką, wycierając z czoła pot wiel- ką czerwoną chustką. — Co się dzieje z Nianiami, gdy są już stare? — zapy- tał zaciekawiony Bobby. — Co wtedy robią? Dokąd idą? — Idą do nieba. — Jean z wielką czułością poklepała zielony, powgniatany korpus. — Idą do nieba, zwyczajnie, jak my wszyscy. — Czy Nianie się rodzą? Czy one zawsze istniały? — Bobby zaczął snuć domysły na temat fundamentalnych praw rządzących kosmosem. — A może kiedyś dawno te- mu na świecie nie było żadnych Niań? Ciekawe, jak wte- dy wszystko wyglądało. — Ależ Nianie były zawsze — wyjaśniła zniecierpli- wiona Jean. — Jeżeliby ich nie było, to skąd by się później wzięły? Bobby nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Zastana- wiał się przez chwilę, ale wkrótce zaczął odczuwać sen- ność... był jeszcze zbyt mały, żeby rozwiązywać podobne dylematy. Powieki mu ciążyły i zaczął ziewać. Brat i siostra http://www.poradnikmedyczny.com.pl Ktoś umarł. Został zamordowany. Wyrwał się policjantowi i podbiegł do pielęgniarzy z noszami. Zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, zerwał prześcieradło. Kilku funkcjonariuszy odciągnęło go natychmiast od ciała. Za późno. Zdążył zobaczyć krew i twarz ofiary, wykrzywioną w śmiertelnym grymasie. Twarz jego matki. Ciszę nocy rozdarł przeraźliwy krzyk. Matka nie żyje. Ktoś ją zamordował. Santos zgiął się wpół i zwymiotował na lśniące buty policjanta o dziecięcej twarzy. ROZDZIAŁ SIÓDMY Siedział na korytarzu wydziału zabójstw i wpatrywał się tępo w wyłożoną starym linoleum podłogę. Był tak odrętwiały, że nic już nie czuł. Matka nie żyje. Została brutalnie zamordowana tydzień temu. Szesnaście pchnięć nożem, w pierś, szyję, brzuch, plecy. Otrzymała rany tak okrutne, że gazety wstrzymywały się od szczegółowych opisów. Przygryzł wargę, żeby nie jęknąć na głos. Linoleum zaczęło rozpływać mu się przed oczami. Powstrzymywał napływające do oczu łzy, chociaż przez miniony tydzień zdążył już zrozumieć, że hamowanie zewnętrznych oznak rozpaczy w niczym jej nie umniejsza. Wokół niego panowało zamieszanie. Po korytarzu kręcili się policjanci, pod drzwiami wyczekiwały rodziny ofiar i aresztantów, doprowadzano zatrzymanych, wśród tłumu krążyli adwokaci niby zwabione krwią rekiny. W uszy wciskał się jednostajny szum, nad którym czasami wznosił się czyjś krzyk lub płacz. Od strony recepcji niósł się dudniący głos sierżanta udzielającego informacji i wskazówek. Santos oczekiwał, że lada chwila usłyszy wołanie: - Hej, mały, detektyw Patterson chce się z tobą widzieć!

Cóż to była za przyjemność! Prawie jak jazda kolejką górską — Bobby i Jean wisieli na Niani, zupełnie bez tchu, a ona zabawnie zsuwała się po schodach, tocząc się w so- bie właściwy sposób. Niania, co oczywiste, nie robiła śniadania. Był to obo- Sprawdź się podoba. - Uwaga godna sawantki. - Nie jestem sawantką, tylko po prostu osobą dobrze wykształconą. - Milordzie? - wtrąciła madame Charbonne. - Tak? - Mam kontynuować, milordzie? Kątem oka Alexandra zobaczyła, że Fiona trąca łokciem Rose. Dziewczyna aż podskoczyła. - Kuzynie Lucienie, byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś mi pomógł wybrać suknię - wykrztusiła, rumieniąc się jak piwonia. - Nie - odburknął z irytacją. Alexandra zgrzytnęła zębami. - Kuzynka grzecznie prosi pana o radę, milordzie.