Alli wytrzeszczyła na niego oczy.

zjesz z nami kolację. - Po chwili milczenia dodał: - Odpowiada ci taki układ? Westchnęła głęboko. Nie, nie odpowiada, nie po tym, gdy dał jej do zrozumienia, Ŝe chce zachować dystans między nimi. - O ile pamiętam, to ustaliliśmy, Ŝe piątkowy i sobotni wieczór mam wolny - przypomniała mu. Spojrzał na nią tak, jakby kwestionował tę umowę. - Masz rację - powiedział. - Zupełnie zapomniałem. OdłóŜmy to. Uczcimy twój sukces innym razem. - Być moŜe. A teraz, wybacz mi, muszę zajrzeć do Eriki, nim sama pójdę spać. Nie dając mu czasu na odpowiedź, wyszła z pokoju. Mark leŜał w łóŜku, gdy usłyszał odgłos prysznicu z łazienki przy drugiej sypialni. Nie trzeba było bujnej wyobraźni, by domyślić się, Ŝe oto Alli zrzuca z siebie szlafrok, potem majtki i biustonosz. śe wchodzi pod strumień ciepłej wody omywającej jej twarz, szyję, piersi. Potem widział w wyobraźni, jak sięga do pojemnika z Ŝelem, obmywa nim dłonie, całe ciało. Od płaskiego brzucha - wyŜej, ku piersiom, okręŜnymi ruchami wokół brodawek, znowu niŜej, pachwiny, uda i to najczulsze miejsce między udami, i... Umknął wzrokiem, nie wytrzymując dalszych wizji. Dlaczego nie zaakceptował http://www.powiekszaniebiustu.biz.pl Willow uśmiechnęła się, widząc, jak syn przyjmuje na siebie rolę głowy rodziny. Wyciągnął rękę po pieniądze. - Lody mają być z posypką orzechową? - Nie, bez orzechów. - Wręczyła mu banknot dziesięciodolarowy. - Zamiast tego poproszę podwójną porcję polewy karmelowej. - A czy mogę napić się coca-coli? - Oczywiście. - Hurra! - Jamie rzucił plecak na krzesło i w podskokach pobiegł zająć miejsce w kolejce do kasy. Willow usiadła przy wolnym stoliku i wsunęła plecak Jamiego pod swoje krzesło. Restauracja pękała w szwach. Tradition w kanadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej było małym miasteczkiem, więc Willow znała większość pozostałych klientów. Uśmiechnęła się

widać było bujny czarny zarost. Tylko jedno określenie przyszło Alli na myśl: pełen seksu. Oparł się o ścianę, z uśmiechem na ustach, a ona aŜ zamarła z wraŜenia, czy aby on nie czyta w jej myślach. - Co cię tak bawi? - zapytała wreszcie. - To - powiedział i dotknął jej policzka. Sprawdź - Jednak... dlaczego ja? Nawet go nie widziałam - wyją¬kała. - Czemu nie wybrał którejś z was? - Naturalnie, że to musisz być ty! - krzyknęła Mary czule, wstała i ucałowała serdecznie przyjaciółkę. - Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką znam! - Pewnie jak zwykle chodzi o pieniądze - skwitowała Clemency z westchnieniem. - Clemmie! Jak możesz! - oburzyła się Mary. - To oczywiste, że potrzebuje pieniędzy, ale czy to taka hańba? Dopiero niedawno odziedziczył majątek, a z tego, co mi wiadomo, jego ojciec miał przeogromne wydatki. Mama opowiadała nam, że stracił dwadzieścia tysięcy w jeden wieczór. Ale to nie wina obecnego markiza. - Być może, ale podobne skłonności są najczęściej dziedziczne - odparła Clemency z wahaniem. - Co z tobą? - zdumiała się Eleanor. - Nie cieszysz się, że zostaniesz markizą? - Zdaje się, że nie mam z czego, skoro przyszły mąż ma zamiar szastać moimi pieniędzmi jak własnymi! - odparła ostro Clemency. Jej policzki znów się zaróżowiły. - Twój prawnik na pewno cię zabezpieczy, jestem tego pewna. - Ten markiz jak właściwie się nazywa? - westchnęła w końcu dziewczyna. Eleanor podeszła do biblioteczki i wyjęła zeń opasły tom. - Niech się zastanowię. To wydanie zeszłoroczne, więc nowy markiz będzie najstarszym synem. O, już mam! Storrington, tak, nazywa się Alexander d’Evnecourt Ludovic Theobald. - Co za nazwisko! - Mogłabym cię za to stłuc na kwaśne jabłko, Clemency! Zaproponowano ci wspaniałą partię, a ty zachowujesz się jak grymaśne dziecko.