- Nie mogę uwierzyć, że wciąż tu jest - przesunęła dłonią po szorstkim sznurze, - To twoja huśtawka? - Beck stanął po drugiej stronie. - Stary Mitchell... nigdy nie znałam jego prawdziwego nazwiska... był naszym ogrodnikiem. Zrobił ją dla mnie. Powiedział, że liny pochodzą ze statku widma, który zatonął u wybrzeży parafii Terrebonne. Należał do piratów i pokonał go najgorszy z huraganów w historii. Nikt nie przeżył sztormu, ale duchy piratów tak bardzo lubiły starą dobrą Luizjanę, że wolały zostać w okolicach, zamiast pójść do nieba. Zresztą nie dochrapałyby się zapewne tam zbyt dobrej pozycji ze względu na złe uczynki za życia. Tak mówił stary Mitchell. Dlatego piraci głosowali za po-zostaniem tutaj i raz w miesiącu, podczas pełni księżyca pojawiają się, aby handlować z każdym śmiałkiem, który nie boi się ich widoku. - A stary Mitchell był jednym z tych śmiałków? - Jasne. Za pintę rumu dostał złotą bransoletę, którą przetopił na koronki - roześmiała się. - Zazdrościłam mu złotych zębów i sama chciałam takie mieć. Dostałam ataku wściekłości, ponieważ Huff i Chris wyśmiali mnie, kiedy ich zażądałam. A matka się wręcz zaniepokoiła. - Na szczęście nie pozwolili ci dopiąć swego. - Na szczęście. W każdym razie stary Mitchell w zamian za rum dostał bransoletę i zwój liny. Opowiadał mi, że gdy kapitan, najgroźniejszy ze wszystkich piratów, dowiedział się, iż lina jest przeznaczona na huśtawkę dla panienki Sayre, dorzucił jeszcze kawałek deski z pokładu, na siedzisko. - Lekko popchnęła huśtawkę. - Piękna historyjka. - Wierzyłam w każde słowo Mitchella, podobnie jak w jego magiczne zdolności. Powiedział, że nauczył się czarów od jednookiej szamanki wudu, która mieszkała na bagnach w towarzystwie pantery. Na szyi nosił skórzany mieszek z amuletem gris-gris. Nigdy nie chciał mi go pokazać, a Selma groziła, że jeśli kiedykolwiek to zrobi, zbije go do nieprzytomności. Złościł się na mnie, kiedy nachodziłam go podczas połowu. Mówił, żebym była cicho, bo wystraszę ryby. Raz przyłapał mnie na tym drzewie - kiwnęła w stronę jednego z dębów. - Kazał mi zejść na dół, zanim spadnę, złamię kark i resztę moich dni spędzę na wózku inwalidzkim. Pomimo tego, że na mnie krzyczał, uważałam go za mojego najlepszego przyjaciela. Przerażał mamę i denerwował Selmę. Czasem po skończeniu pracy pozwalał mi przejechać się na taczce, którą pchał do szopy. To dziwne - rzuciła z nagłym zastanowieniem. - Nie widziałam starego Mitchella na pogrzebie. Myślałam, że się tam pojawi. - Siadaj, popchnę cię. Propozycja Becka Merchanta wybiła ją z nostalgii. Poczuła się głupio, że pozwoliła sobie na tę chwilę słabości. - Nie, dziękuję. - W porządku, zatem ty popchnij mnie. - Usiadł na huśtawce i chwycił za liny. Uśmiechnął się do niej, mrużąc oczy w słońcu. Sayre zauważyła, że miał jasnozielone tęczówki. Jego oczy były nie tylko ładne, skrzyły się też inteligencją i intuicją. Nie wiedziała, która z tych cech denerwuje ją najbardziej. Ignorując jego propozycję, przeszła obok huśtawki, kierując się ku rzece, która z wolna, acz nieustępliwie płynęła w kierunku Zatoki Meksykańskiej. Kapryśny strumień pachniał słonawą wodą. Z przeciwnego brzegu wzbił się pelikan, odlatując z niezgrabnym łopotem skrzydeł. Lekki wiatr poruszał gałęziami cyprysów i targał od czasu do czasu brodami hiszpańskiego mchu. Nie był jednak na tyle silny, aby poruszyć listowiem dębów. Obcasy zapadały się w podsiąkniętej wodą ziemi, więc Sayre zdjęła buty. Wilgotna ziemia przyjemnie chłodziła jej bose stopy. Gdyby nie towarzystwo, niechybnie by się położyła.

- A Broitenburg jest... Pewnie gdzieś w Europie? - uśmiechnęła się. Był to spontaniczny, niewymuszony uśmiech, tak różny od nieszczerych min Lary i tak piękny, że Mark aż oniemiał z zachwytu. Co też mu przychodziło do głowy? Siostra Lary przecież nie może mnie interesować w najmniejszym stopniu, po¬myślał gniewnie. - Nie wie pani, gdzie leży Broitenburg? - oburzył się Charles, na co ona uśmiechnęła się jeszcze bardziej beztro¬sko. Miała nad nimi przewagę. Całe dziesięć metrów. Nic nie mogli jej zrobić. - Nigdy nie byłam dobra z geografii. Zresztą i tak za¬kończyłam edukację szkolną, gdy miałam piętnaście lat. Niechęć Mark do tej kobiety jeszcze wzrosła. Nie dość, że siostra Lary, to jeszcze prawie analfabetka. Coraz lepiej. - Broitenburg leży między Austrią a Niemcami - ob¬jaśnił wyniośle Charles. - Chyba kiedyś coś mi się obiło o uszy. To jedno z tych małych księstewek? - Wielkość to nie wszystko - rzucił z urazą ambasador. - Zapewne - zgodziła się uprzejmie. - Miło mi było panów poznać, ale muszę wracać do pracy. - Mówiłem, że jest mi pani potrzebna – przypomniał chłodno Mark. Tammy, która właśnie zamierzała wspiąć się wyżej, po¬nownie spojrzała na niego. - Nie pojadę do Broitenburga - oznajmiła rzeczowo. - Ciągle ktoś proponuje mi pracę, ale ja nie jestem zaintere¬sowana. Mark popatrzył na nią ze zdumieniem. Naprawdę my¬ślała, że leciał przez pół świata specjalnie po to, żeby do¬glądała drzew w jego księstwie? Że właśnie w tym celu błą¬kał się po australijskim buszu w galowym stroju? Swoją drogą, nienawidził tego paradnego ubioru. Nie znosił zadęcia i pompy. Irytował go napuszony ambasador i jego ordynarnie wielka limuzyna. To wszystko działało mu na nerwy. Mark szczerze nie cierpiał roli regenta i gorąco pragnął uwolnić się od niej. Tak się jednak złożyło, że speł¬nienie jego marzeń zależało od tej dziewczyny. - Nie zamierzam pani zatrudniać. Chcę, żeby podpisała pani dokument, który umożliwi mi zabranie pani siostrzeńca do Broitenburga, bo tam jest jego miejsce. Zapadła cisza. Długa, głęboka cisza. Tammy podciągnęła się na najbliższą gałąź, usiadła na niej i wbiła wzrok w twarz dziwnego intruza. To było jakieś wariactwo. Charles odkrył nagle, że po jego lakierkach paradują mrówki, zaczął więc gwałtownie strzepywać je i deptać. To wyrwało Tammy z odrętwienia. http://www.powiekszaniepiersi.info.pl ROZDZIAŁ SIÓDMY Obudził go śmiech. Mark, półprzytomny po nieprzespa¬nej nocy, z trudem otworzył jedno oko. Budzik wskazywał ósmą rano. Książę nigdy nie wstawał tak późno. Ten śmiech musiał mu się chyba przyśnić. Tutaj nikt nigdy nie śmiał się w taki sposób - swobodny i prawdziwie radosny. W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi i do komnaty wszedł Dominik, główny kamerdyner, mocno już wiekowy. Postawił przy łóżku srebrną tacę ze śniadaniem i odsłonił okna. Mark skrzywił się porażony blaskiem porannego słońca. - Przykro mi, Wasza Wysokość, ale o dziewiątej przy¬chodzi monsieur Lavac. - Monsieur Lavac? - Tak, Wasza Wysokość sam mu wyznaczył spotkanie. Ma przedstawić księgi rachunkowe zamku. Znowu dobiegły go odgłosy wesołości. - Kto tam tak się śmieje? Czy to ta... panna Dexter? - Czyżby to pana obudziło? Mam kazać im przestać? Mark zdumiał się. Im? - To znaczy komu?

- Ze względu na to. - Wskazała na długą suknię w ko¬lorze czerwonego wina, którą miała na sobie. - Jeśli od tej pory jesteśmy tylko we dwoje, mogę spokojnie przychodzić na kolację w dżinsach. Kąciki jego ust zadrgały podejrzanie. - Dzięki za uznanie. - Nie ma za co. Nalał szampana do kieliszków. - Nie rozumiem cię. Myślałem, że kobiety stroją się dla mężczyzn. Sprawdź Ja też się z tego cieszę - szybko i bardzo ciepło dodał Mały Książę. - Innego dnia Mały Książę rozważał na głos: - Dlaczego dorośli często bywają bardzo dziwni i śmieszni? I dlaczego nie potrafią zrozumieć wielu prostych rzeczy? Róża wsłuchiwała się w rozmyślania Małego Księcia, ale nic nie mówiła. - Może niektórzy dorośli nigdy nie byli dziećmi? - zastanawiał się w dalszym ciągu Mały Książę. - Bo chyba nie można naprawdę być dorosłym, jeżeli naprawdę nie było się dzieckiem... Na prośbę Róży Mały Książę opowiedział bardzo dokładnie o wszystkim, co widział i słyszał na planecie Króla, Próżnego, Pijaka, Bankiera, a także Geografa. - Na szczęście są też prawdziwi dorośli, którzy byli prawdziwymi dziećmi - dodał jeszcze i opowiedział o swoim spotkaniu z Latarnikiem oraz z pewnym pilotem na Ziemi, który na pustyni podarował mu pięknego baranka. Podczas opowiadania o przeżyciach na planecie Próżnego - Róża chciała o coś zapytać. Zawahała się jednak i po krótkim zastanowieniu zrezygnowała z zadania swego pytania. Zaintrygowała ją natomiast opowieść o Pijaku.