– Kto nadciąga? Kto czarny? – zagrzmiał przewielebny. – Mów jasno. I ktoś ty? Skąd?

gdzieniegdzie mgła mieniła się różowo czy nawet złociście, ale to raczej w górze, bliżej nieba, w dole zaś było szaro, mętnie, ślepo. Schodząc po trapie na ledwie widoczną we mgle przystań, Matwiej Bencjonowicz czuł się tak, jakby zstępował na jakiś bezcielesny obłok. Skądś dochodziły głosy, krzyki: „A kto do najlepszego hotelu «Arka Noego»?!”... „Pokoje gościnne «Przytułek Pokornych», taniej już tylko za darmo!”, i inne podobne. Berdyczowski trochę posłuchał, wreszcie ruszył w kierunku, skąd dochodził cienki chłopięcy głosik, zachwalający pensjonat „Ziemia Obiecana”. A gdzie indziej ma się Żyd wybrać? – sam z siebie pokpiwał podprokurator. Na matowym tle pojawiła się i natychmiast znikła smukła postać w kapeluszu o szerokich skrzydłach ze strusimi piórami. Zaszeleściła suknia, zastukały obcasiki, rozszedł się zapach perfum, nie „Konwalii”, których zawsze używała Maszeńka, ale jakichś szczególnych, niepokojących i podniecających. Prosto w oczy pana Matwieja uderzył nagle wąski, jakby specjalnie w niego wycelowany promień słońca i mgła jakoś bardzo szybko się rozwiała. Właściwie nie tyle się rozwiała, ile – rzekłbyś – zwinęła ze wszystkich czterech stron ku środkowi, jakby ktoś zdejmował ze stołu brudny obrus, żeby go wytrzepać. I Berdyczowski, speszony tak szybką odmianą, zobaczył, że stoi na porządnej ulicy z ładnymi, murowanymi domami, z drewnianą jezdnią, ze starannie posadzonymi drzewami, że po chodnikach spacerują ludzie, a z lewej, nad miastem, bieleją ściany monasteru – bez wież ni dzwonnic, bo obrus mgły podniósł się jeszcze niezbyt wysoko nad ziemię. http://www.pracedekarskie.com.pl/media/ jak do cerkwi soborowej truchtali z zakasanymi habitami śpiewacy chóru archimandryckiego, z brzuchatym i wyniosłym regentem na czele. Co za dziwy! Przewodnik zaprowadził damę nie na pokoje archimandryty, tylko na archijerejskie, przeznaczone dla najważniejszych gości i zwykle niezamieszkane. Tu w sercu pani Poliny coś zadrżało, ale od razu stłumiła nachodzące ją myśli jako nierealne i grożące rozczarowaniem. A jednak przeczucie jej nie oszukało! Wpadające do refektarza słońce świeciło wchodzącej w twarz, w plecy zaś – osobom siedzącym za długim stołem, nakrytym białym obrusem, dlatego z początku pani Lisicyna zobaczyła tylko sylwetki kilku mężczyzn, trwających w statecznym znieruchomieniu. Ukłoniła się z szacunkiem od progu i nagle usłyszała głos ojca Witalisa: – Oto, władyko, osoba, którą życzyłeś sobie widzieć. Pani Polina szybko wyciągnęła z etui okulary, zmrużyła oczy i wydała lekki okrzyk. Na

– A jakie mogą być? Jeśli wszystko inne weźmie w łeb, są przynajmniej odciski Danny’ego na broni. To już coś. – Na broni nie ma odcisków – oznajmił chłodno Sanders. – Co? Niemożliwe. Przecież widziałam, jak trzymał obie spluwy. Kazałam Shepowi opuścić budynek, zanim wyprowadziliśmy chłopca. Nikt nie mógł ich wytrzeć. – I nie wytarł, tylko całkowicie rozmazał. Czego można się zresztą spodziewać, kiedy Sprawdź Czarnym Jarem, leżącym pół wiorsty od Zawołżska, dwa lata temu wykryto skarb: stary brązowy moździerz, cały nabity czerwońcami i półszlachetnymi kamieniami. Leżał najwyraźniej w ziemi od czasów, kiedy hulał po tutejszych okolicach pugaczowowski „jenerał” Czika Zarubin, którego Samozwaniec mianował hrabią Czernyszowem. Wiele musiał on łez i krwi przelać, gromadząc taki skarb. (Zauważmy nawiasem, że za te same pieniądze i na tym samym miejscu wzniesiono wspaniały monument, który niemalże na śmierć przeraził brata Antipę). Ale „armatni” dowód przewielebnego nie przekonał. Mitrofaniusz tylko w ręce klasnął. – No, o dreszczu to dopiero potem sobie wymyśliłaś. I tak archijerej i jego córa duchowna spierali się jeszcze długo, aż wreszcie mało na dobre się nie pokłócili. Dlatego koniec sporu o zabobony opuścimy i przejdziemy od razu do jego praktycznego zakończenia, do którego doszło już nie w archiwum sądowym, lecz w pałacu biskupim, podczas świątecznej herbatki.