Zaspana, nie zawracała sobie głowy sprawdzaniem godziny, przewróciła się na bok, nie zwracając uwagi na wybryki białej kotki. Księżniczka była płochliwa, odkąd Fortuna znalazła ją na ulicach Venice, brudną i wychudzoną. Od tego czasu minęło już dwadzieścia jeden lat, a kotka nadal była nerwowa i tchórzliwa. Nagle zasyczała. Co? Fortuna walczyła ze snem. Gardłowy pomruk i znowu syk. – Cicho – mruknęła i z trudem uniosła powiekę. Kotka zeskoczyła z łóżka. Co z nią? – Teraz nie wyjdziesz na dwór. Poczuła jakiś słodkawy, duszący zapach i przeszył ją dreszcz. – Księżniczko? – zapytała drżącym głosem. W jej serce wkradł się strach. Co to za zapach? Co to jest? Gaz? Boże, czyżby miała nieszczelną instalację? Czy w pokoju oprócz niej jest ktoś jeszcze? O Boże, nie! Wytężała wzrok, ale zdjęła szkła kontaktowe i otaczała ją nieprzenikniona czerń. Widziała jedynie ciemność. Coś się poruszyło koło garderoby? Zjeżyły jej się włosy. Wyciągnęła rękę po komórkę, która zawsze leżała na stoliku przy łóżku. W tej sekundzie raczej wyczuła, niż zobaczyła nich. Ktoś, kto czaił się w mroku, jednym susem pokonał niewielką odległość od łóżka. Fortuna chciała krzyknąć. Poruszyła się. http://www.psychologpoznan.edu.pl Było jej zimno, krztusiła się wodą, ale nie zwracała na to uwagi; wymierzyła obiektyw w porywaczkę, rozjuszoną, znieruchomiałą w wodze po kolana. – Oddawaj. O1ivia upewniła się, że czerwone oko nadal się świeci, kręciła dalej. – Oddawaj, ty dziwko! – Sama sobie weź. – Nawet jeśli porywaczka wyjmie teraz pistolet czy paralizator, nie odda skarbu. Morderczyni wpadła w szał. – Powiedziałam... – Nagle zobaczyła zdjęcia pływające w klatce. – Co? Zniszczyłaś album? – Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. – Nie! Jak mogłaś! – Zbierała poszczególne zdjęcia wypływające z klatki. – Nie, nie, nie! Tak nie może być! Nie tak miało być! – Unosiła zdjęcia wysoko nad głową, strząsała z nich wodę. – O Boże, co ty narobiłaś? Nie możesz... – Zobaczyła kolejne fotografie w głębi klatki, poza jej zasięgiem,
To jej twarz widział oczami wyobraźni; jasne włosy, różowe usta, oczy koloru whisky, które zaglądają w głąb jego duszy. Wystarczyło, by musnęła mu kark palcem, a był gotów. Z niesmakiem odepchnął nieznajomą. – Coś nie tak? – spytała. – Wszystko. Uśmiechnęła się. – Masz rację. Sprawdź Ogarnęła go panika. Przypomniał sobie wszystkie odwołane randki, telefony nie wiadomo skąd, szalony seks, który nigdy nie przerodził się w ciepłą bliskość, zrozumienie dla jego pracy i ciągle pytania, i zainteresowanie tym, co robi... – To jest łódź – powiedział stanowczo, choć każde słowo raniło do krwi. Jak mógł być tak głupi? Tak ślepy? – Nazywa się „Merry Annę”, na cześć Merry, matki Corrine O’Donnell. Nazwę wymyślił jej ojciec. – Corrine? – powtórzyła Martinez, patrząc na niego, jakby zwariował. – Przecież to... – Moja dziewczyna, wiem. – Było mu niedobrze, zdrada go dławiła. – Chciałam powiedzieć, że to policjantka. – Co tylko pogarsza sprawę, bo to ona jest morderczynią, i to ona ma Ohvię Bentz na pieprzonej „Merry Annę”. – Przez dłuższą chwilę patrzył jej w oczy, po czym sięgnął po telefon. – Dzwonię do mariny, niech sprawdzą, czy łódź jest w porcie. – A jeśli nie?