- A niech to dunder świśnie - jęknął, żałując, że nie ma przy sobie marlboro, chociaż rzucił palenie wiele lat temu.

- Shelby... - Znowu wyciągnął do niej rękę, ale ona się cofnęła. - Posłuchaj. Mam za sobą ciężki dzień. Limit żalów już wyczerpałam, okej? - Ruszyła w stronę konia. Im szybciej nabierze dystansu do Nevady Smitha, tym prędzej zacznie znowu logicznie myśleć. - Co się stało? Szybko włożył dżinsy, dogonił Shelby, chwycił ją za nadgarstek i odwrócił do siebie. Jego twarz wyrażała niepokój i gdyby była jedną z tych gąsek, którymi tak pogardzała, to mogłaby wręcz uwierzyć, że on ją kocha. Ale przecież jej nie kochał. Z pewnością troszczył się o nią: nie była aż tak głupia, żeby zaprzeczać czemuś tak boleśnie oczywistemu, i co on sam przyznał, ale żeby zaraz miłość? Niemożliwe. To nie w stylu Nevady Smitha. Nigdy nie było w jego stylu, - Dowiedziałam się, że ta reporterka, która węszyła po cały miasteczku i wszystkich zagadywała... - Katrina Nedelesky? 154 - Tak, ona. - Podniosła palec i zamrugała. Zaczęło się na dobre zmierzchać. - No cóż, okazuje się, że to nie tylko niezależna reporterka pisząca dla magazynu „Lone Star”. Nie jest też jej jedynym zamiarem napisanie demaskatorskiej, częściowo fikcyjnej, częściowo prawdziwej książki o Bad Luck. - Co takiego? - To nie wszystko - ciągnęła z uporem Shelby. - Tak się składa, że jest ona również moją przyrodnią siostrą, córką Nell Hart, kelnerki, z którą sędzia miał romans i której potem zapłacił, żeby się wyniosła z miasta, zanim przyjdzie na świat owoc ich miłości. - Chwileczkę... http://www.psychoterapeutawarszawa.info.pl/media/ - Na wiele pytan nie znamy jeszcze odpowiedzi - szepneła jej tesciowa. Tak, na bardzo wiele, ale teraz jestem zbyt zmeczona, ¿eby o tym myslec... jestem bardzo zmeczona... Nick Cahill gwizdnał przeciagle na swojego psa - kundla bez jednej łapy - i wyłaczył silnik notoriousa. Zarzucił line na poczerniały słup w doku, gdzie cumował swoja łódke. - Chodz, Twardziel, idziemy do domu - zawołał przez ramie. Łódz kołysała sie na wodzie, poruszana falami przypływu w tej ustronnej czesci zatoki. Z ołowianego nieba siapiła m¿awka, zimne podmuchy porywistego wiatru raz po raz 14

normalnie. Wolno. Równo. Spokojnie, powtarzała w myslach, tylko spokojnie. Rozluznij sie. Drzwi sypialni skrzypneły. Marla udawała, ¿e jest pogra¿ona w głebokim snie, oddychała miarowo, usiłujac sie nie ruszac, choc serce biło jej jak oszalałe. Alex podszedł bli¿ej i stanał przy łó¿ku, pochylajac sie nad Sprawdź odezwał sie w koncu Alex z drugiego konca stołu. - Owszem. Cherise zadzwoniła do mnie. Przyjda jutro. - Myslisz, ¿e to dobry pomysł? - Alex odciał tłuszcz ze swojej porcji miesa, po czym ukroił kawałek i zanurzył go w puszystej górce chrzanu. - Znasz moje zdanie na temat gosci - odparła Marla. - Ale... có¿, Cherise i Montgomery własciwie nie zaliczaja sie do naszych przyjaciół. - Nale¿a do rodziny. Eugenia odło¿yła widelec. - Ale ten rodzinny spór... sama rozumiesz. - O rany! - Cissy pociagneła długi łyk wody z kryształowej szklanki, w której tanczyły kostki lodu i plasterek