Rainie przyklęknęła na łóżku. Nie spuszczała z niego oczu. Przysunęła się bliżej.

i koniec koszmaru, na wieki wieków. Przełykając łzy, Berdyczowski mamrotał: „Masza, Maszeńka, wybacz... Znowu cię zdradziłem, i to jeszcze gorzej niż tam, na drodze! Porzucam ciebie, zostawiam samą...” A mózg dalej robił swoje, choć teraz jego praca nikomu już nie była potrzebna. Z Lentoczkinem też już wszystko stało się zrozumiałe. Jasne, że po pobycie w trumnie żadnych dachów ani ścian chłopak nie znosi, w ogóle żadnych ograniczeń dla ciała. Szlochanie ustało samo – to Berdyczowski doszedł do kolejnego odkrycia. Ale przecież Lentoczkin jakimś sposobem z trumny się wydostał! Niech będzie, że szalony, ale żywy! To znaczy – jest nadzieja! Modlitwa! Jak można było zapomnieć o modlitwie! Jednak łacina, twardo, jak się zdawało, wykuta w latach nauki w gimnazjum i na uniwersytecie, całkiem wyparowała z pamięci ginącego pana Matwieja. Nie mógł sobie nawet przypomnieć, jak jest po łacinie „Boże”! I duchowy syn władyki Mitrofaniusza zaryczał po rosyjsku: – Wierzę, Boże, wierzę!!! Zaczął się miotać w drewnianej skrzyni, wparł się w wieko czołem, rękoma, kolanami – i stał się cud. Górna część trumny z trzaskiem poleciała na bok, Berdyczowski usiadł, chwytając ustami powietrze, rozejrzał się na boki. Zobaczył wciąż tę samą izdebkę, która po piekielnych ciemnościach wydała mu się niezwykle jasna, dojrzał w rogu piec i nawet uchwyt do garnków. I okno było na swoim http://www.pucharkamikadze.pl/media/ Lecznica doktora Korowina leżała w najpiękniejszym miejscu wyspy Kanaan, na płaskim, lesistym wzgórzu, wznoszącym się na północ od miasteczka. Lagrange’a już na początku zdziwił brak jakichkolwiek płotów i bram. Dróżka, wyłożona przyjemną dla oka żółtą cegłą, wiła się wśród łączek i zagajników, gdzie w pewnej odległości od siebie stały domki najrozmaitszej konstrukcji: murowane, z bierwion, z desek; czarne, białe i kolorowe; ze szklanymi ścianami i w ogóle pozbawione okien; z wieżyczkami i mahometańskimi płaskimi dachami – jednym słowem, diabli wiedzą co. Ta dziwaczna osada przypominała trochę obrazek z książki Miasteczko w tabakierce, którą maleńki Feluś bardzo lubił w dzieciństwie, ale od tej pory minęło prawie czterdzieści lat i gusta pułkownika Lagrange’a mocno się zmieniły. Pierwsze wrażenie, jeszcze przed nawiązaniem znajomości z Donatem Sawwiczem, było następujące: powierzono leczenie umysłowo chorych jeszcze większemu wariatowi. Gdzie mają oczy kuratorzy gubernialni?

Mitrofaniusz od innych za nic by nie zniósł – brak szacunku i otwarta drwina – ze strony Aloszy go nie złościło, tylko bawiło, a może nawet zachwycało. Zacząć trzeba od tego, że Alosza był bezbożnikiem, i to nie z takich, wiecie, agnostyków, jakich teraz wielu namnożyło się pośród wykształconych ludzi – tak że kogo tylko spytać, prawie każdy odpowiada: „Dopuszczam istnienie wyższego rozumu, ale w pełni za to nie ręczę” – tylko najbardziej jak to możliwe zdeklarowanym ateistą. Zaraz przy pierwszym Sprawdź – Cudownie. – Luke Woodham też prawdopodobnie działał za cudzą namową – ciągnął Quincy. – Zastanawiam się, czy nie stąd pochodzi obsesja Danny’ego na punkcie bystrości. Brzmiało to jak wyuczona formułka. Wypowiadał ją jednak zbyt emocjonalnie. Albo dzieciak próbuje zrekompensować sobie rzeczywiste wątpliwości co do swojej inteligencji, albo jest to przykrywka dla czegoś innego. Czegoś, co jest wciąż zbyt przerażające lub przytłaczające, żeby mógł o tym mówić. Jak zachowywał się po strzelaninie? – Wydawał się nieobecny. Zamknął się w sobie. Płakał trochę, kiedy usłyszał głos matki. Potem zasnął jak niemowlę na tylnym siedzeniu mojego wozu. Quincy kiwnął głową, bynajmniej niezdziwiony tym, co usłyszał. – Próbuje uciec od rzeczywistości, odsuwa ją od siebie do czasu, aż będzie mógł sobie z nią poradzić. Normalne w przypadku każdego rodzaju wstrząsu. Pytanie tylko, jak długo to potrwa i jak chłopiec zareaguje, kiedy jego umysł zacznie analizować wczorajsze wydarzenia.