— A więc jednak, został unicestwiony... Całkowicie pa-

Santos zawiózł ją do domu przy River Road. W czasie jazdy Gloria prawie się nie odzywała. Zatopiona we własnych myślach, przygotowywała się na spotkanie przeszłości. Wiedział, że będzie to trudne spotkanie, ale gotów był zrobić wszystko dla Lily. A Lily bardzo potrzebowała wnuczki. - Jesteś gotowa? - zapytał, kiedy dotarli na miejsce. - Czy ma to jakieś znaczenie? - Nie - przyznał i wysiadł, by otworzyć bramę z kutego żelaza. Wsiadł z powrotem do auta i ruszył powoli dębową aleją, mówiąc przy tym jak przewodnik, który obwozi wycieczkę: - To była rezydencja Lily Pierron. Jej dom, a zarazem burdel. Jak już mówiłem, wcześniej należał do jej matki, przedtem do babki... - To Pierron House - szepnęła Gloria. - Poznaję, czytałam o nim. Kiedyś pokazywała mi go koleżanka podczas szkolnej wycieczki na plantację Oak Alley. - Myślę, że większość Luizjańczyków o nim słyszała. O paniach Pierron wiele się mówiło swego czasu - przytaknął, parkując samochód przed głównym wejściem. - Jesteśmy na miejscu. Szli przez wymarłe pokoje, pośród mebli przykrytych białymi pokrowcami. Przenosząc się do Nowego Orleanu, Lily nie wzięła prawie nic z River Road. Nie chciała. Gloria od czasu do czasu przystawała, rozglądała się uważnie. Santos nigdy nie widział takiej mieszaniny uczuć na jej twarzy: zdziwienie, lęk, powątpiewanie i pewność walczyły ze sobą o lepsze. Zatrzymała się na dłużej przed wiszącym nad kominkiem portretem. - Mój Boże, ona wygląda zupełnie jak... - Wiem - przytaknął Santos, stając obok Glorii. - To babka Lily, Camellia Pierron. Pierwsza madame w rodzinie. Camellia, Rosę i Lily. - Kamelia, Róża, Lilia - same kwiaty. - Z wyjątkiem twojej matki. Lily chciała przerwać ten łańcuch. Chciała, żeby jej córka była kimś innym, żeby wyrwała się z tego domu, uwolniła od hańbiącej tradycji. Mówiła, że to klątwa. - I dlatego dała jej imię Hope, Nadzieja... - w głosie Glorii brzmiało zarazem rozbawienie i przygnębienie. - Widzę, że pochodzę z długiej i świetnej linii. - W pewnym sensie tak właśnie jest - uśmiechnął się Santos. - Były mądre, piękne. Po swojemu samodzielne i odważne. Ich dom stał się modny. - Samodzielne i odważne? - zapytała Gloria z powątpiewaniem. - Tkwiły w pułapce, same się w niej zamknęły. A co z synami? - Nie było synów. Same córki. Jedynaczki. Chodź, pokażę ci coś jeszcze, coś bardzo ważnego, jeśli przyjazd tutaj ma mieć jakiś sens. Przed wielu laty odkrył na strychu pudło, a w nim listy, które Lily słała do Hope. Listy pełne miłości, zaklęć, błagań o wybaczenie, rozpaczliwe i tragiczne. Hope czytała je, po czym odsyłała z powrotem matce bez odpowiedzi. Santos miał osiemnaście lat, kiedy znalazł tę bolesną, jednostronną korespondencję. Uważał się za twardziela, a płakał nad nimi jak bóbr. Nigdy nie zdradził Lily, że o nich wie. Teraz zaprowadził na strych Glorię. http://www.scenawgrodzkiej.com.pl — Ale przecież — ochryple odezwał się Tom — gdy je- den robot ulega zniszczeniu, wy możecie sprzedać następ- ny model. To pozwala utrzymać ciągłą sprzedaż. Zapewnić stały napływ pieniędzy do kasy. — To prawda. Ale współczesne wysokie standardy techniczne wymagają sporych nakładów. Nic możemy so- bie pozwolić na to, by pozostawać w tyle... Odczuł pan to na własnej skórze — o ile wolno mi tak powiedzieć — ja- kie mogą być tego konsekwencje. — Rzeczywiście — zgodził się Tom. Jego głos był led- wo słyszalny. — Ostrzegali mnie, żebym nie oddawał jej do naprawy. Radzili, abym ją wymienił.

odparował cios i tym samym płynnym ruchem docisnął rapier wicehrabiego do lady sklepowej. - Punkt dla mnie. Bekon wypuścił broń i zmarszczył brwi. - Nie chcesz dzisiaj się bawić? Mogłeś mnie uprzedzić. - Potarł kostki bolące od uderzenia o twardy blat. Sprawdź boju. - Myśli pan, że może dostać wszystko, czego zapragnie? Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. - Proszę mi powiedzieć coś, o czym jeszcze nie wiem. Wolałaby mieć więcej czasu na zastanowienie, ale patrzył tak, jakby zaraz miał się na nią rzucić, jeśli natychmiast nie odwróci jego uwagi. - Dobrze. Nie jest pan wcale taki cyniczny, za jakiego się pan uważa. Balfour otworzył jedno oko. - Proszę wyjaśnić to spostrzeżenie. - Żaden prawdziwy cynik nie byłby taki wybredny w kwestii małżeństwa. - Uważa pani, że jestem wybredny? - Bardzo. Oko się zamknęło.