- No więc, w czym mogę ci pomóc?

Siedział w poczekalni, trzymając Erikę na kolanach. Ludzi było niewiele i nie przejawiali chęci rozmowy. Tylko jedna z pań powiedziała, Ŝe Erika ślicznie wygląda. Mark spojrzał w dół i zobaczył róŜowe skarpetki, białe tenisówki i róŜową kokardę we włosach dziewczynki, która uśmiechała się z dumą. Rzeczywiście wyglądała ładnie. Spojrzał na zegarek. Alli powiedziała, Ŝe będzie około dziesiątej, a dziesiąta juŜ dochodziła. Miał nadzieję, Ŝe dotrze tu, nim pielęgniarka wywoła nazwisko Eriki. - Erika Hartman! - Cholerne szczęście - mruknął Mark. Spojrzał na pielęgniarkę, która stała w drzwiach z kartą pacjenta w ręku. - Chyba o nas chodzi - szepnął. - JuŜ idziemy, siostro - powiedział. Na widok Eriki pielęgniarka uśmiechnęła się. - Miło mi. A to mała panna Hartman? - zapytała, podając Markowi rękę. - Jestem Laurie, pielęgniarka doktora Coverta. - Tak. Zaraz tu będzie niańka małej - powiedział. - Rozumiem, ale proszę za mną. Po chwili, juŜ w gabinecie, Laurie zaczęła rozbierać Erikę, podczas gdy Mark stał obok. - To szczęśliwe dziecko - orzekła Laurie. - Pamiętam, jak pani Tucker przyszła tu z nią po raz pierwszy. Mała płakała rzewnie, musiałyśmy ją uspokajać, a było to zaledwie przed paroma miesiącami. Ładnie ją pan prowadzi. http://www.spwysoka.pl z konieczności, ale i z wyboru. Im dłużej, im ciężej pracowała, tym mniej miała czasu na myślenie o Santosie. Po wszystkim, co między nimi zaszło, nadal go kochała. Nie wybaczy mu jednak tego, że zdradził ją właśnie z Glorią. Gdyby wiedziała, jak mu odpłacić, na pewno by to zrobiła. Dotarła do Bourbon Street i popatrzywszy w lewo, a potem w prawo, zatrzymała się zdziwiona. Na wprost niej szła Hope St. Germaine. Liz zesztywniała. Nocne życie Dzielnicy Francuskiej z pewnością nie było dla Hope. Chyba że wypełniała tu jakąś misję miłosierdzia. Ale sama? O tej porze? Nie zatrzymując się, Liz spuściła głowę, zawróciła i poszła za Hope. Zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy kobieta weszła do Paris Nights, klubu striptizowego, którego właścicielem był Chop Robichaux. Liz nie znosiła Chopa. Podczas spotkań Stowarzyszenia Kupców i Restauratorów Dzielnicy Francuskiej facet mierzył ją od stóp do głów, jakby zastanawiał się, ile też może być warta na rynku. Słyszała o jego dawnych działaniach, o zatargach z prawem. Od pewnego znajomego dowiedziała się o takich rzeczach, że potem śniły jej się nocami koszmary. Pokręciła głową. Co ją obchodzi Chop, Hope i jej wizyty w Paris Nights? Pomimo to weszła za nią do klubu. Zatrzymała się przy drzwiach, a gdy jej oczy przywykły do półmroku, spostrzegła, że Hope rozmawia przy barze właśnie z Chopem. Poczekała, aż flegmatyczny właściciel obejdzie bar, po czym oboje zniknęli na zapleczu. Liz przymrużyła oczy. Jakie interesy mogą łączyć szanowaną panią St. Germaine z plugawym handlarzem płatnym seksem? Poszła za nimi, przezornie zachowując odpowiedni dystans. Wśliznęli się za scenę. Wyciągnęła szyję, próbując dostrzec coś między wirującymi tancerkami i zobaczyła, że Hope przesuwa po stole coś, co przypominało kopertę. - Cześć, laska. - Cuchnący alkoholem mężczyzna zatoczył się na nią i złapał ją za ramiona. - Zatańczysz? - Nie, nie tańczę. - Z odrazą uwolniła się z uścisku. - Przepraszam. Zaczęła wycofywać się z klubu, ale pijany mężczyzna szedł za nią. - Ej, kotek, nie pierdol... Założę się, że nieźle dajesz. Lepiej niż te na scenie, nie?

- W każdym razie, jeśli potrzebuje jej lady Helena, niewiele na to poradzę - westchnęła pani Stoneham. - Nigdy w życiu nie napisałabym do pani Hastings, to byłoby wstrętne, nie mówiąc o tym, że zawiodłabym zaufanie Clemency. Ponieważ nie może zostać tutaj, pozostaje tylko Candover Court. Oriana Baverstock siedziała w eleganckiej jadalni w Stoneleigh Manor i z zadowoleniem czytała list podany przez brata. Zaproszenie do Candover Court! Nigdy tam nie była, również za życia poprzedniego markiza, lorda Alexandra - inna sprawa, że nawet jej wyrozumiały ojciec nie zezwoliłby na taką wizytę - czytała jednak w przewodniku o tym wielce zabytkowym miejscu. Wła¬ściwie nie zależało jej na tym aż tak bardzo, wolała bowiem posiadłości nowocześniejsze. Mimo wszystko spo¬dobało się jej to zaproszenie, miała też nadzieję, że spodziewaną nudę życia na wsi ożywi jakieś małe przyjęcie, a brak rozrywek pozwoli jej skupić uwagę na osobie Lysandra. Panna Baverstock, osoba niezaprzeczalnie piękna, należała do tych przebojowych młodych kobiet, które cieszą się wielkim powodzeniem u płci przeciwnej. W jej obecności mężczyźni czuli się szalenie pociągający, za to kobiety jej wręcz nie znosiły. Rówieśniczki uważały ją za ekscentryczną i wyrachowaną, i na pewno nigdy nie poprosiłyby jej o żadną przysługę. Jeśli ktoś zachorował, nie należało oczekiwać, że panna Baverstock złoży mu wizytę. Generalnie opinia kobiet była taka, że z pokaźnym posagiem dziesięciu tysięcy funtów, atrakcyjną figurą, wielkimi, brązowymi oczami i burzą czarnych loków, z łatwością zdobędzie wszystko, co zechce. Jednak w jej planach tkwił jak cierń pewien istotny szkopuł. Oriana ogromnie chciała zostać markizą, lecz nie była pewna, czy nie zmieni zdania, jeśli okaże się, iż posiadłość Lysandra jest tak obciążona, jak głoszą plotki. Naturalnie markiz nie mówił z nią na takie tematy, ale wiedziała od swojego brata Marka, że Lysander znalazł się w tarapatach, biorąc na siebie długi ojca i brata. - I co o tym myślisz, siostrzyczko? - zapytał Mark. - Masz ochotę tam pojechać? Sprawdź Scott obiecał sobie, że na nią zaczeka i nie da jej spokoju, dopóki nie wyzna mu prawdy. Ktoś w końcu musi ją obronić przed tym szaleńcem! Dwie godziny później Willow zajechała pod dom. Scott wiedział, że wejdzie do środka tylnymi drzwiami, więc czym prędzej udał się do kuchni. Gdy weszła, gotował już mleko w garnku na kuchence. - Dobry wieczór - przywitał się, nie podnosząc wzroku. -Myślałem, że niedługo pani wróci. Postanowiłem zrobić nam gorącą czekoladę. Proszę usiąść na chwilę, zaraz będzie gotowa... - Dzięki, ale najchętniej poszłabym prosto do łóżka... - Przecież nie pozwoli pani, by mleko się zmarnowało -