Podszedł do rogu i popatrzył w kierunku St. Peter’s. Naraz coś zaświtało mu w głowie. Jak się wyraził ten chłopak? Poszła do St. Peter’s?

rozsądek, jeżeli choć przez chwilę sądziła, że cokolwiek mogłoby kiedykolwiek zaiskrzyć między nią a jej pracodawcą. Na- - et gdyby w jej życiu znalazł się czas na miłość, Scott Galbraith pozostawał daleko poza. jej zasięgiem. Tak samo zresztą jak niegdyś jego przyrodni brat, Chad. Miała tego świadomość nawet jako nastolatka. Tragiczne za- R S kończenie tamtego romansu do tej pory jej o tym przypominało. Gdy wsiedli do samochodu, Willow postanowiła skoncentrować swoją uwagę na desce rozdzielczej i jak najszybciej zaznajomić się z licznymi przyciskami. Przekręciła kluczyk w stacyjce, a silnik zaczął przyjemnie mruczeć. - Dobrze - pochwalił Scott. - Proponuję, żebyśmy pojechali wzdłuż ulicy Crestville, a następnie sprawdzili, jak sobie radzisz na autostradzie. Willow wyprowadziła samochód z garażu, uważając, by nie porysować zielonego, luksusowego auta Scotta zaparkowanego obok. Nie była zdenerwowana. Wiedziała, że jest dobrym kierowcą. Wybranie się z nią na przejażdżkę, gdy była ubrana w te http://www.ta-medycyna.edu.pl/media/ Clemency nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Arabella roześmiała się również i kiedy weszły do salonu, lady Helena podnosząc wzrok znad robótki ręcznej, ujrzała dwie rozweselone twarze. Natychmiast zaczęło też ujadać sześć psów i podniósł się taki rwetes, że przez kilka minut nie było w ogóle nic słychać. Szczęściem dla Clemency, w ogólnym zamieszaniu nikt nie zauważył jej przerażenia i konsternacji. Oto bowiem ujrzała znajomą sylwetkę wysokiego, szczupłego mężczyzny o ciemnej karnacji, który na ich widok wstał powoli z fotela. To musi być markiz, nikt inny. Ostatkiem sił zdołała podejść do lady Heleny, uścisnąć jej rękę i wymienić uprzejmości. - Leżeć, Pongo, siad, Muffin! - zawołała na psy kobieta. - Proszę nie zwracać na nie uwagi, panno Stoneham. Zaraz się uspokoją. - Odwróciła się do bratanka. - Mój drogi, pozwól przedstawić sobie pannę Stoneham. Nie wiem, czy przypominasz sobie jej kuzynkę, która niedawno zamieszkała nieopodal we wsi, tę miłą wdowę po pastorze. Clemency usiłowała opanować drżenie kolan i niemal na oślep wyciągnęła przed siebie rękę. Dobry Boże, czy to jakiś koszmar senny? - Panno Stoneham. - Brwi mężczyzny zmarszczyły się w grymasie skupienia. Ledwie dotknął jej dłoni i rzekł: - Czy przypadkiem nie miałem przyjemności spotkać pani wcześniej? - Śmiem wątpić, milordzie. - Clemency wzięła się w garść i z ulgą usłyszała, że jej głos brzmi już spokojnie. - Do tej pory pracowałam w Yorkshire jako guwernantka. Lysander skłonił się. Po głowie chodziło mu jakieś odległe wspomnienie, ale nie wiedział, co to było. Jego uwagę odwróciła po chwili Arabella. Clemency usiadła w najbliższym fotelu iż wdzięcznością przyjęła filiżankę herbaty. Czy to prawda... Czy to w ogóle możliwe? Ten głos, te same ostre rysy twarzy i mocne, ciemne dłonie - to mężczyzna, który pocałował ją przed domkiem Biddy... A jednocześnie straszny i zdeprawowany markiz Storrington? Niemożliwe. Ponownie zerknęła na niego. Właśnie zwrócił się twarzą do lady Heleny i Clemency zobaczyła na jego czole wyraźny ślad po zadrapaniu. Czy to możliwe, że uciekła przed mężczyzną, o którym jednocześnie śniła po nocach? Co robić? W głowie kłębiły się jej rozmaite myśli i uznała, że musi uporządkować swoje uczucia. Ogarniał ją coraz większy wstyd, że tak długo pielęgnowała w sobie wspom¬nienie tego pocałunku, a co gorsza przypisywała jego sprawcy wszystkie możliwe zalety. Stał się jej bohaterem i obiektem westchnień. Jak ma to pogodzić z wizerunkiem zdegenerowanego, występnego młodzieńca, którego opisała Sally? Takiego człowieka powinna unikać każda kobieta! Clemency w żadnym razie nie pociągała gwałtowność charakteru ani przemoc. Brzydziło ją to i wiedziała, że nigdy nie odda serca brutalowi. Spojrzała ukradkiem na markiza. Ta surowa, ciemna twarz - czy to istotnie oznaka rozwiązłego trybu życia? Rozmawiał z lady Heleną cicho, jak dżentelmen, i głaskał spaniela, który oparł mu łeb na kolanach. Nie wyglądał teraz na człowieka, który, podobno, omal nie zakatował na śmierć służącego.

- Zgadza się, milordzie. Jeśli się nie mylę, obaj reprezen¬tują niedawno powstały kapitał. Pan Cromer posiada kopalnie w Weardale, a pan Bamstaple działa w branży wełnianej. - Widzę, że oferta pana Cromera jest korzystniejsza. - Tak, milordzie. Jednak dano mi do zrozumienia, że nie zechce zatrzymać służby, a wiem, że panu na tym zależy. - Za to pan Bamstaple zgłasza chęć przejęcia służących. Jakim jest człowiekiem? Poznał go pan osobiście? - Nie, panie markizie, spotkałem się tylko z jego przedstawicielem. Myślę, że można go porównać z nieco topornym, nie oszlifowanym diamentem. Ale jego agent twierdzi, że pracownicy wielce sobie chwalą łaskawość pryncypała. - Naturalnie - odparł sucho Lysander. Sprawdź - Wszystko w najlepszym porządku, panno Stoneham. Timson dopilnuje, by do południa wszystko znalazło się w powozie. - Dziękuję, to wspaniale. - Clemency odwróciła się i pobiegła na górę. Chciała sprawdzić, jak radzą sobie Arabella z Dianą. Lekcja miała rozpocząć się o dziewiątej, ale nie spodziewała się zrobić dziś zbyt wiele. Dziewczęta jednak już czekały. Clemency zaproponowa¬ła, by korzystając z wycieczki założyły zielnik, a do specjalnego koszyczka zbierały okazy, które potem przynio¬są do domu. Clemency odkryła u Arabelli talent do akwareli - jedną z niewielu umiejętności tej panny, które przystały prawdziwej damie. Postanowiła więc, że to ona będzie malować, Diana zaś opisze później te obrazki pięknym pismem. - Czy mamy szukać czegoś unikalnego, panno Stoneham? - zapytała Diana. - Myślę, że powinnaś uzgodnić to z Arabella - odparła Clemency. - Och, nie. Di. Wybierzmy po prostu interesujące rośliny - wtrąciła Arabella. - Coś z ładnymi liśćmi, na przykład bluszcz. Inaczej będzie to strasznie nudne zajęcie. Diana spojrzała na Arabellę z powątpiewaniem. - Moja droga - Clemency zwróciła się do Diany z życz¬liwym uśmiechem - chęć malowania pięknych rzeczy zamiast czegoś bezbarwnego nie jest niczym nagannym, wiesz o tym. Zatem pozwól kuzynce rozwijać artystyczne zdolności! - Adela nie pochwaliłaby tego. - Mimo wszystko twarz Diany rozjaśniła się. Jej siostra wszędzie dojrzy czyhające zło, pomyślała Clemency. - Adeli tu nie ma - odparła Arabella. Jej zdaniem moralne rozterki Diany były czasem niezrozumiałe. - Na szczęście Bóg stworzył też i piękne kwiaty - dorzuciła. To nie podlegało dyskusji, więc dziewczęta zabrały się do pakowania szkicowników i notatników na popołudniowe zajęcia. - Panno Stoneham - odezwała się nagle Arabella. - Za¬stanawiałyśmy się, i mam nadzieję, że nie weźmie pani tego za wścibstwo, jak pani ma na imię. Diana twierdzi, że to musi być coś bardzo ładnego. - Ależ to żadna tajemnica - odparła z uśmiechem. - Moje imię jest nieco staromodne: Clemency. Nie wiem, czy spodoba się Dianie. - Potem dodała poważniej: - Posłuchaj¬cie, dziewczęta, chcę, abyście zachowały tę informację dla siebie. Nie mam nic przeciwko temu, żebyście znały moje imię, ale nie rozpowiadajcie tego dalej.