sadzeni”? - Owszem. Ja i moja pani bylismy mał¿enstwem przez prawie piecdziesiat lat i mielismy czwórke dzieci, wszystkie po slubie. Dziecko potrzebuje matki i ojca, ale przecie¿ pani sama o tym wie. Tak czy inaczej, współczuje z powodu tej straty. - Tak. Tak, oczywiscie, dziekuje panu - powiedziała, czujac, ¿e krew odpłyneła jej z twarzy. Portier wział ja za Kylie... Kylie była w cia¿y... o Bo¿e. Sciskajac w dłoni cenny klucz, wbiegła na schody, nie chcac czekac na rozklekotana winde. Na trzecim pietrze szybko podeszła do drzwi mieszkania 3-B, pod którymi czekał na nia Nick, trzymajac na rekach uspionego Jamesa. - Zobaczmy, na co cie stac, kiedy sie przyło¿ysz - powiedział z usmiechem. 427 - Nie uwierzysz - odparła i powtórzyła swoja rozmowe z portierem. Przekreciła klucz w zamku. Pchneła drzwi i nagle cofneła sie w czasie. Jedno spojrzenie w głab schludnego, dokładnie wysprzatanego mieszkania wystarczyło, by opadły ja setki http://www.techmed.net.pl niechcianych rad na temat przyjaciół, szkoły i życia w ogóle, jakby Shelby była jej córką. Teraz wyglądało na to, że Lydii nie można do końca wierzyć. A więc komu może zaufać? Na pewno nie ojcu. Lydii też nie. Oczami wyobraźni zobaczyła szorstkie rysy Nevady. Och, Shelby, czy aż tak bardzo zgłupiałaś, że jesteś gotowa mu zaufać? - Posłuchaj, Lydio, robię, co mogę, żeby zapewnić mojej córce bezpieczeństwo, i to jest najważniejsze. - Red Cole mówił zamyślonym głosem i po chwili, być może dlatego, że Lydia uniosła brew albo okazała niedowierzanie w jakiś inny sposób, dodał: - Naprawdę. Do diabła, wiem, że nadszedł czas, żeby wyjaśnić parę rzeczy, ale niełatwo jest otworzyć własną szafę i wyciągnąć schowane w niej trupy. Zrobię to, do jasnej cholery. Za jakiś czas. Sam zdecyduję kiedy. Niedowierzające prychnięcie Lydii było bardzo wymowne. Jakie trupy? - Będę na ranczu dziś po południu, więc nie rób dla mnie lunchu. - Będzie pan jadł tam? - zapytała Lydia. W jej głosie czuło się pretensję. Musiało to mieć coś wspólnego z
- To forsa starego, mo¿e z nia zrobic, co zechce - zauwa¿ył Nick. Marla patrzyła na mknacy po niebie odrzutowiec. - Ale James ma dopiero dziewiec tygodni. - I du¿o szczescia, ¿e urodził sie chłopcem. - Nie wiem, czy to takie szczescie. - Marli nie podobało Sprawdź Ale Marla nie wiedziała, czy mo¿e mu wierzyc. Zanim zda¿yła odpowiedziec, zadzwonił telefon. - A to co? - Nick spojrzał na zegarek, wyszedł do holu i podniósł słuchawke, zanim rozległ sie kolejny dzwonek. - Halo? - chwila ciszy. - Marla Cahill? Chwileczke. - Marle oblał zimny pot. Nick przyniósł słuchawke do salonu i podał jej, patrzac jej przy tym w oczy z powa¿nym wyrazem twarzy. - To dom opieki w Tiburon. Jej ojciec. Ogarneło ja złe przeczucie. - Mówi Marla Cahill - powiedziała, choc nie wiedziała, czy mówi prawde. - Dzien dobry, pani Cahill - odezwał sie silny kobiecy głos. - Mówi Klara Dunwoody, administrator Domu Opieki