marnować naboje, jeśli można załatwić sprawę jednym strzałem?

– Ty cholerna suko – zaklął i nagle na jego twarz wypłynął uśmiech. Wyciągnął rękę i nabrał pełną garść sosnowych igieł i piachu. Rainie odwróciła głowę. Zamknęła oczy, ale nie mogła zakryć się rękami, gdy prosto w zakrwawioną twarz cisnął jej igły i piasek. Prychnęła, instynktownie zamrugała powiekami. W zdrowe oko, którym jeszcze cokolwiek widziała, wbiło się osiem małych szpileczek. – Psiakrew! Bolało. Bolało bardziej, niż mogła sobie wyobrazić. Bolało nawet bardziej niż przed laty, kiedy była taka mała i bezradna. Pieprzyć to. Nie będzie już mała. Nie będzie bezradna. Zaatakowała Richarda Manna nogami i wtedy zdała sobie sprawę, że on się śmieje. Stał teraz, nawet nie próbując podnieść broni. Stał tylko i patrzył, jak Rainie wije się na ziemi. To go bawiło. – Wybierasz się gdzieś, Lorraine? – Sukinsyn! Znowu się roześmiał. Przetoczyła się w stronę Manna z bojowym wrzaskiem, a on spokojnie kopnął ją w zranioną część twarzy. Eksplodowały światła. Niesamowite kolory zmieszały się w rozpaloną do białości plamę. A potem równie intensywny ból wyrwał z jej piersi krzyk. – Dość już, Lorraine? Czy może masz ochotę na więcej? Znowu zaczęła się turlać. Nic nie widziała. Czuła tylko, że idzie za nią, i podejrzewała, http://www.tom.edu.pl Kiedy poprzednim razem słyszała dzwonienie w uszach, zmarło kilkoro małych dzieci. Od tamtej pory wszystko szło coraz gorzej. Zastanawiała się przez chwilę. Wreszcie wyjechała na krętą drogę. Ponieważ nie dorobiła się jeszcze telefonu komórkowego, pojechała na stację benzynową z automatem telefonicznym. Stamtąd zadzwoniła do Wirginii do swojego wspólnika w przestępstwie - prywatnego detektywa Phila de Beersa. Miała szczęście, że był w domu. Miała jeszcze większe szczęście, że akurat miał chwilę wytchnienia miedzy kolejnymi sprawami. De Beers powiedział, że chętnie podejmie się śledzenia Mary Olsen, jeśli Ra¬ inie zapłaci mu za to. W ten sposób sprawa Mary została na pewien czas załatwiona. Licząc na więcej szczęścia, Rainie zadzwoniła do szeryfa Amity'ego. Oficer dyżurny poinformował ją, że szef wyjechał na patrol. Rainie poprosiła

– Co? Abe Sanders sprawiał wrażenie autentycznie zaskoczonego. Rainie nagle zrozumiała. Detektyw nie czytał jeszcze raportu z sekcji zwłok. Kontaktował się tylko z laboratorium kryminalistycznym, ale nie z patologiem. – To dla ciebie nowość? – nie mogła się powstrzymać, żeby złośliwie nie sparodiować jego tonu. – Pocisk kaliber 22 pokonał drogę od czoła ofiary do podstawy czaszki. Innymi Sprawdź się poza jego zasięgiem, nie wiadomo, kogo on zaatakuje. Uniwersytet Nowojorski, Nowy Jork Nie mogę uwierzyć, że ona nie żyje! Kimberly siedziała w gabinecie profesora Andrewsa. Dzień się kończył, powoli zapadał zmierzch. Dzień pierwszy, czwartek. Dzień pierwszy bez matki. Chwyciła się mocno krawędzi starego krzesła, jakby dzięki temu ten dzień miał się nie skończyć. Ale po dniu pierwszym nadejdzie drugi, trzeci i czwarty, a potem pierwszy miesiąc, drugi i trzeci, a później pierwszy rok... Łzy popłynęły jej po policzkach. Przyszła tu z zamiarem profesjonalnego postępowania. Powinna powiedzieć, że musi wyjechać z miasta. Powinna przedstawić profesorowi zwięzły opis wydarzeń ostatnich dni. Powinna zakończyć stwierdzeniem, że w związku z zaistniałymi okolicznościami jest zmuszona zrezygnować z dalszej pracy