pociemniałe w świetle świec. Wiedziała, że nadszedł czas.

Nie mógł oderwać od niej oczu. Instynkt podpowiadał mu, że gdyby mógł się z nią kochać, ich miłość byłaby jak ta jazda. Dzika, szalona, do utraty tchu. Nagle przyszło mu do głowy, że trzyma w ramionach dwie kobiety. Pierwsza z nich jest chłodna i opanowana, druga namiętna i pełna wewnętrznego ognia. Sam nie wiedział, która z nich pociąga go bardziej. - Jedź ze mną jutro! - poprosił gorąco. Nie mogła. Za pierwszym razem ryzykowała dla przyjemności. Robienie tego po raz drugi byłoby błędem i głupotą. - Niedługo premiera, muszę pomóc Alice w teatrze. Nie nalegał. Obiecał sobie, że da jej czas, by powoli oswajała się z jego bliskością. Od momentu gdy stojąc na wzgórzu pojął, co do niej czuje, był jeszcze bardziej zdeterminowany, by powoli zdobywać jej względy. Pochylił się i ucałował jej rękę. - Stajnie są do twojej dyspozycji. Korzystaj z nich, kiedy tylko będziesz miała ochotę. - Dziękuję. - Odruchowo sięgnęła do włosów, chcąc sprawdzić, czy wszystkie spinki są na miejscu. - Dzisiejsza przejażdżka sprawiła mi ogromną przyjemność. Naprawdę. - Mnie również. - Cóż, Alice pewnie na mnie czeka. - Nie będę cię wobec tego zatrzymywał. Seth zajmie się końmi. - Dziękuję. - Ociągała się z odejściem. Gdy to sobie uświadomiła, natychmiast przywołała się do porządku. - Do widzenia. I jeszcze raz dziękuję. - Cała przyjemność po mojej stronie. - Ukłonił się z galanterią, a potem długo odprowadzał ją wzrokiem. W pewnej chwili uśmiechnął się kątem ust i oparł czoło o szyję Drakuli. - Zdobędę ją, przyjacielu - szepnął. - Tyle że nie od razu. Czas mijał bardzo szybko. Bella myślała o tym, siedząc w swoim pokoju z listem z Sussex w dłoni. W środku kryła się odpowiedź na jej żądanie. Zgoda na spotkanie z Blaqiem albo wyrok śmierci. Pewną ręką przecięła kremową kopertę. Przyjaciółka z Anglii przysyłała jej pozdrowienia i dołączała kilka banalnych zdań o pogodzie. Po mniej więcej piętnastu minutach Bella odszyfrowała wiadomość. Prośba będzie spełniona. Trzeci grudnia, godzina dwudziesta trzecia trzydzieści. Cafe du Dauphin. Bądź sama. Łącznik zapyta po angielsku o godzinę, a potem powie po francusku coś o pogodzie. Postaraj się, żeby twoje informacje były warte złamania zasady. Dziś wieczór. Dziś wieczór zrobi następny krok. Starannie złożyła list i schowała do koperty, ale pozostawiła ją w widocznym miejscu na biurku. Obok stała róża, którą tego ranka przysłał jej Edward. Wahała się, ale po chwili uległa pokusie i dotknęła białych, delikatnych płatków. Gdyby życie było równie słodkie i proste, westchnęła. Parę minut później zastukała do kancelarii księcia Carlise’a. Sekretarz, który jej otworzył, skłonił się sztywno i od razu zaanonsował ją księciu. Gdy weszła do gabinetu, Carlise czekał na nią, stojąc za biurkiem. - Wasza Wysokość. - Ukłoniła się nisko. - Przepraszam, że niepokoję. - Nic podobnego, Isabello. http://www.warszawaginekolog.com.pl - Od jak dawna jesteś w Londynie? - Od... od jakiś ośmiu godzin. - Aż tak długo? - Uniósł z rozbawieniem brwi. - Przybyłam tu dzisiejszego wieczoru. - Skąd? - Z Yorkshire. - Ach, dziewczyna z północy. To znakomicie, ja też stamtąd pochodzę. Wychowałem się w Cumberland. Jestem wiejskim chłopcem... Uśmiechnęła się mimo woli. Niemożliwe, by ten złoty londyński młodzieniec kiedykolwiek kosił siano albo strzygł owce. - Ale stolica to nie Yorkshire, ma cherie. Nie możesz się zachowywać w ten sposób w Londynie, bo może ci się przytrafić coś złego. Nie mógł wiedzieć, że co najgorsze już jej się przytrafiło.

mógł nosić tylko ktoś pochodzący z wyższych sfer. Nieznajomy miał skołtunione czarne włosy, był wysoki i muskularny, ale wychudzony, zarośnięty i z zapadniętą twarzą. Z przerażeniem spojrzał najpierw ku oknu, potem na nią, a wreszcie wykrztusił błagalnie: - Aidez - moi, s'il vous plait, mademoiselle*. Cofnęła się ku drzwiom. - Jest pan Francuzem? Sprawdź zdoła wyjechać na nim za bramę. - Hej! Co ty tam robisz?! Nieoczekiwanie w drzwiach stanął stajenny. Rzucił miotłę i podbiegł do niej. Jego wrzask zaalarmował Kozaków. Becky ścisnęła konia kolanami, kurczowo uczepiona jego grzywy. Kasztanek zarżał. Poczuła, że się ześlizguje, lecz nie rezygnowała. - Jazda! - Kolejny raz szturchnęła go gniewnie piętą, ale koń po trzech gwałtownych susach stanął dęba, usiłując strząsnąć ją z siebie. Niestety, upuściła postronek, usiłując utrzymać się na jego grzbiecie. Nie mogła okiełznać zwierzęcia, a co gorsza, Kozacy zablokowali jedyne wyjście. Ściągnęli ją z kasztanka, który pognał przed siebie. Daremnie usiłowała się im wyrwać. - Pomóż mi! - krzyknęła do stajennego, walcząc z Kozakiem, który wykręcał jej ręce do tyłu. - Oni chcą... - Co, mam ci jeszcze pomagać?! - wrzasnął, cały czerwony ze złości. - Już ty mi