- ale zrozumiała, że Pavon albo zabił Lorenza osobiście, albo w jakiś

prostu, żeby mąciciele zniknęli bez śladu i przestali mącić. Możliwe zatem, że Diaz był na żołdzie władz obu państw. Może. A może po prostu był znakomitym łowcą nagród, który potrafił zatroszczyć się o właściwą autoreklamę. W każdym razie dysponował nieprzeciętnymi środkami, a także nosem lepszym od psa myśliwskiego. True przez dziesięć lat spokojnie radził sobie z neutralizowaniem wysiłków Milli, ale z Diazem sprawa miała się zgoła inaczej. Ludzie szczerze bali się tego człowieka. True nie był an43 242 pewien, co stałoby się, jeśli mieliby wybierać, kogo boją się bardziej - Diaza czy Gallaghera. Kluczem do sukcesu mogły być fałszywe tropy Trzeba zająć Diaza ściganiem duchów, sprawdzaniem nic niewartych plotek, podczas gdy True odnajdzie i wyeliminuje Pavona, co powinien zresztą zrobić lata temu. Pavon był jedynym człowiekiem - oprócz samego Gallaghera - który był wtajemniczony we wszystko. True już wiedział, że to błąd, na który nigdy nie powinien był sobie pozwolić. Ludzie często nie doceniali Pavona, Gallagher kiedyś także dał się http://www.witamina-b6.com.pl/media/ schodach. Cholera!Mogła przygotować sobie jakieś lepsze alibi. Ale skoro Rip oskarżał ją o romans z True, a jednocześnie wiedział, że an43 196 Susanny na pewno z nim nie ma... Nie przypuszczała, że w tej sytuacji mąż będzie ją sprawdzał. - Nie masz nic do powiedzenia? - usłyszała zza pleców jego głos. - Nie. Jeśli zamierzasz robić mi awanturę o to, że nie usłyszałam pagera albo że pielęgniarka nie mogła mnie znaleźć, to proszę bardzo. Niestety, nic na to nie poradzę. Biorę prysznic i idę spać. - O nie, nie dzwoniłem do szpitala. Pojechałem tam. Pojechałem

się, że on wtedy z niej się wyśliźnie? I tak wreszcie to zrobiła, zbyt wyczerpana, by walczyć ze sobą. Obudziły ją długie, posuwiste ruchy, które czuła głęboko w sobie. Silne ręce Diaza unosiły jej biodra tak, by łechtaczka spotkała się z jego kością łonową. Nie był może mistrzem świata w sztuce kochania, ale z całą pewnością wiedział, co robić, znał wszystkie Sprawdź przechodzi próby. Tak już po prostu musiało być. Rex Buchanan starał się robić na ziemi wszystko, co w jego ludzkiej mocy, żeby przejść obok świętego Piotra przez wspaniałe bramy niebios, gdy nadejdzie jego godzina. Ale był tylko człowiekiem, i to czasami niezbyt silnym. To było jego przekleństwem. Nalał sobie brandy i wychylił drinka. Filantropia była mile widziana nie tylko przez Boga, ale i przez ludzi. Ci, którzy dla niego pracowali, dobrze czuli się wiedząc, że troszczy się o tych, którym nie dopisało szczęście. Czasami jednak ta troska o biednych była dla niego niezmiernie kłopotliwa. Taki na przykład Brig McKenzie. Z tego chłopaka nie wyrosło nic dobrego, ale zdaniem Reksa nigdy nikt nie dał mu najmniejszej szansy. W tym samym tygodniu, gdy się urodził, jego brata porwały wezbrane wody strumyka Lost Dog, a potem jego ojciec, tchórz, zmył się. Niewiele brakowało, żeby Sunny McKenzie umarła. Piękna, niewierząca Sunny. Rex zastanawiał się, jakim cudem przeżyła. Nie wierzyła w Boga, nie bała się zemsty Wszechmocnego, nie przejmowała się diabłem, gdy rozkładała na stole karty tarota albo odczytywała linie dłoni swoimi zmysłowymi palcami. Przez lata ludzie starali się jej pozbyć z Prosperity. Nawet strzelano do starego baraku, a szyld informujący, że czyta z ręki, który wisiał nad drzwiami wejściowymi, nie jeden raz był podziurawiony z rewolweru. Ktoś nawet przypiął im zdechłego kota do skrzynki pocztowej. Chłopcy byli wyśmiewani w szkole, ale Sunny była dumną kobietą, która nie przejmowała się szykanami. Nawet Wielebny Spears odwiedził ją osobiście i próbował przekonać o tym, że kroczy złą drogą. A Spears wiedział wszystko na temat zła. On też był tylko człowiekiem, chociaż sądząc po tym, jak jego wierni lgnęli do niego, Rex Buchanan był przekonany, że uważa się za jakiegoś świętego. Spears nawet twierdził, że rozmawia z Bogiem. A ludzie mu wierzyli. Rex prychnął. Nalał sobie następną szklaneczkę brandy i zastanawiał się nad powodami, dla których Sunny została w mieście. Tylko on je znał. Wiedza ta ciążyła mu niczym ładunek cegieł, ale był przyzwyczajony do ciężaru. Dźwigał go od lat. Opróżniając szklaneczkę, Rex poczuł znajome, ciepłe palenie brandy w gardle. Niedługo przeniknie do krwi. Lubił, gdy lekko szumiało mu w głowie, a na twarzy pojawiał się rumieniec. Nie przyjmował do wiadomości, że alkohol jest jedną z diabelskich pokus. Nie. Powoli sączył drugiego drinka, powoli, bez pośpiechu, bo nie chciał się upić. Gdy za dużo wypił, nie był w stanie rozsądnie myśleć i zastanawiać się nad konsekwencjami swoich uczynków, a wtedy kontrolę przejmowały nad nim demony. Diabeł, który bez przerwy siedział mu na ramieniu. Gdy za dużo wypił, działy się złe rzeczy. Uważał więc na to, ile alkoholu w siebie wlewa, nie chcąc igrać z szatanem. Zapraszał go po to, żeby zatrzasnąć mu drzwi przed jego przebrzydłym nosem, zamykając butelkę. Dena wyjechała do miasta, robotnicy pracowali i Rex myślał, że jest sam. Odstawił pustą szklankę i wyszedł na główny korytarz. Skierował się schodami do pokoju Angie, jednego z ulubionych w tym olbrzymim domu - domu, który zbudował dla Lucretii. Gdy stanął przed drzwiami, zabolało go stare serce. Otworzył. Czuł się winny jak jakiś podglądacz. Stał w korytarzu i zaglądał do środka. Przyciągnął go gęsty obłok perfum. Kolekcja flakonów na toaletce Angie przypomniała mu o jej matce. Niemal wszystko, co robiła Angie przypominało mu Lucretię - piękną, rozpieszczoną, słabą Lucretię. Wszedł do sypialni i spojrzał na portret, który przedstawiał Lucretię i Angie. Ścisnęło go w gardle, gdy patrzył na przepiękne rysy swojej żony. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Była nieśmiałą debiutantką na przyjęciu bożonarodzeniowym w Waverley Country Club. Miała szesnaście lat, a on zbliżał się do trzydziestki. Poczuł do niej nieprzezwyciężoną i gorącą namiętność, która graniczyła z bluźnierstwem. Ożenił się z nią dwa dni po jej osiemnastych urodzinach. Jej rodzice byli zadowoleni, bo gwarantował ich córce stabilizację - chociaż tak tego wtedy nie nazywano. Lucretia, dziewica, znalazła się w jego łóżku. Zamknął oczy i zadrżały mu usta, gdy przypomniał sobie miesiąc miodowy. Nie chciał, żeby się przebrała w nocną koszulę, którą kupiła na noc poślubną. Uparł się, żeby miała na sobie suknię ślubną. Na weselu wypili prawie całą butelkę szampana, a drugą w hotelu. Nie mógł już dłużej wytrzymać i powoli zaczął wyjmować spinki z jej włosów. Czarne loki opadły na śnieżnobiałą suknię. Wiedział, że jest tak blisko nieba, jak nigdy. Bardziej pijany niżby wypadało, zaniósł ją do łóżka. Paciorki na jej sukni odbijały blask z marmurowego kominka. Niewinnymi, szeroko otwartymi oczami, patrzyła na niego zafascynowana, gdy zsunął jej suknię do pasa. Cały czas w smokingu, bawił się jej pięknymi piersiami. Całował je, obejmował ustami duże ciemne brodawki, którymi był oczarowany. Czuł, że lada moment eksploduje. Próbowała zareagować, ale szło jej niezdarnie. Nigdy wcześniej tak jej nie dotykał. Pożądanie tętniło w jego krwi, doprowadzało go do szaleństwa. Zapomniał o jej strachu. Po prawie dwóch latach celibatu, kiedy onanizował się w nocy, fantazjując o tym, jak słodko będzie w nią wejść, nie mógł czekać ani sekundy dłużej. - Rex! - krzyknęła, gdy stał się trochę bardziej brutalny niż zamierzał. - Rex, nie! C...co robisz... Zamroczony szampanem, zadarł koronkowe warstwy sukni i szybko rozpiął spodnie. Jego nabrzmiały członek był twardy jak skała. - Robię z ciebie moją żonę. 49 Spojrzała na jego męskość i szarpnęła się z obrzydzenia. - Nie, Rex, proszę, poczekaj... - Już i tak za długo czekałem. - Pijacka gadka. Mrucząc z przyjemności, wbił się w nią. Była spięta i sucha. Była dziewicą, a on nie mógł się powstrzymać. Czekał tak długo, płonął, a krew tętniła mu w skroniach. - Rex, o Boże, nie... - Była przerażona. Próbowała go od siebie odepchnąć, ale przycisnął ją ciężarem swojego ciała. Pocałował ją w usta, a potem wcisnął swój język między jej zęby i prawie wepchnął go jej do gardła. Nacisnął mocniej, poczuł, że się poddaje. Gdzieś w otumanionej alkoholem świadomości usłyszał, że Lucretia krzyczy. Przeżyje. Dziewice zawsze są suche i spięte na początku. - Nieee... - krzyknęła. Ale Rex już się nie kontrolował. Zaczął się poruszać, wbijać w nią, przyciskając do siebie jej wijące się ciało. Miał już przedtem dziewice i wiedział, że niedługo się rozluźni, że ogarnie ją podniecenie i będzie dyszeć, błagając o więcej, wyginając się w jego rytmie i wbijając pomalowane na różowo paznokcie w jego pośladki. Że rzuci się na niego, będzie go całować, smakować, a może nawet weźmie go do ust i doprowadzi do szczytu. Och, to było niebo. Setki dzikich koni galopowały w jego umyśle i chociaż próbował powstrzymać swój wspaniały finisz, wbijał się w jej suchość, przyciskając się do niej. Spocony, sapiąc opadł na nią, prawie nieprzytomny z ekstazy, zgniatając jej piersi swoim ciężarem. Miał ochotę robić to cały czas, bez przerwy, jak ogier, który chce zapłodnić klacz. Będzie ją brał od przodu, od tyłu, pod prysznicem, na podłodze, w każdy sposób i w każdym miejscu, jakie był sobie w stanie wyobrazić. Ona wymaże z jego umysłu wszystkie inne kobiety. Będzie zmysłowa, gorąca. Będzie chciała się z nim kochać o każdej porze dnia. Gdy w końcu zaczął oddychać miarowo i serce przestało mu łomotać z miłości do niej, poczuł, że smoking przykleił mu się do spoconego ciała. Podniósł głowę, żeby ją pocałować, ale odwróciła się. Miała łzy w oczach. - Ty bydlaku! - syknęła. - Ty obrzydliwy, wstrętny bydlaku! - Zepchnęła go z siebie i wstała z łóżka. Jej bujne, piękne piersi wznosiły się i opadały w furii. Próbowała osłonić je gorsetem sukni, zawstydzona swoją nagością. Krew poplamiła ślubną suknię. Jej młoda twarz pałała nienawiścią i wściekłością. - Nigdy więcej mnie nie dotykaj. - Zadarła wysoko podbródek. W jej oczach lśniło oskarżenie. Powstrzymywała łzy. - Nie waż się zachowywać wobec mnie jak odrażające zwierzę. Nie wierzył własnym uszom. Wyciągnął do niej ręce. - Lucretio, nie. Kocham cię. Cofnęła się w stronę ognia buzującego w kominku. Trzęsła się z obrzydzenia. - Daj mi spokój, Rex. Nie będę twoją dziwką. Był zmieszany i bardziej niż trochę pijany. - Nie, oczywiście, że nie. Jestem twoim mężem. A ty moją żoną... - Więc traktuj mnie z szacunkiem. To, co się przed chwilą stało było... - jej piękne usta wykrzywiły się z niesmakiem. - ...było ordynarne i tandetne. Chore! Jak dwa kopulujące zwierzęta. Matka mi mówiła, że tak będzie, mówiła, że będę musiała leżeć pod tobą, a ty będziesz sapał i dyszał i że to mój obowiązek, ale myślałam, że ty... że mnie szanujesz i że nie będziesz mnie traktował jak jakąś sprośną zdzirę. - Nie, Lucretio, nie. Boże, przepraszam... - Co się stało? Dlaczego ona się tak zachowuje? Czyżby kochanie się ze mną nie sprawiło jej radości? - Wykorzystałeś mnie! Wykorzystałeś moje ciało jak jakiś przedmiot. - Wstrząsnął nią potężny szloch. Wpatrywała się w niego ze złością, która raniła mu duszę. - Wiedziałaś, że to się stanie - odpowiedział zmieszany. O co jej chodzi? Może jest oziębła? Gdyby tylko dała mi szansę, byłbym bardziej delikatny i postarałbym się, żeby ona przeżyła orgazm. - Myślałam, że będziemy się kochać jak dwoje ludzi, którym na sobie zależy. Że nie będzie to... po prostu... pieprzenie - wypowiedziała to słowo z taką miną, jakby smakowało tak samo paskudnie jak brzmiało. Jej oczy były wielkie, a głos drżał z wściekłości. - To jest różnica. - Och, kochanie... - Wstał z łóżka w zmiętym smokingu, z rozpiętym kołnierzykiem. Umysł miał zamroczony od szampana. Zapiął rozporek, potykając się. - Przepraszam, powinienem był być bardziej delikatny. Wróć do łóżka, obiecuję, że będzie ci dobrze. - Nie dotykaj mnie nigdy więcej, Reksie Buchananie. - Była już na dobre rozhisteryzowana. Wyciągnęła zza siebie pogrzebacz, gotowa go użyć. - Spróbuj mnie jeszcze raz zgwałcić, a przysięgam na Boga, że cię zabiję. - O, Jezu, Lucretio, ja nie... Pomachała mu pogrzebaczem przed nosem. - I nie wzywaj imienia Boga nadaremnie, nawet go nie wymawiaj w tym strasznym miejscu! Będę twoją żoną, Rex, bo właśnie ślubowałam, że będę. Złożyłam przysięgę i będę ją szanować. Ale nie pamiętam, żebym ci przysięgała, że będę tanią dziwką, spełniającą twoje perwersyjne zachcianki. - Perwersyjne? Nie, Lucretio, ty nie rozumiesz... - Oj, rozumiem doskonale. Ożeniłeś się ze mną po to, żebyś mógł mnie rzucić na łóżko, rozchylić mi nogi i sapać nade mną jak... któryś z twoich drogich ogierów na klaczy, którą dla niego sprowadziłeś. To się więcej nie 50 powtórzy! To było wariactwo. Musiał powiedzieć jej coś mądrego i wytłumaczyć, że popełnił błąd. Że już nie będzie takim grubiańskim prostakiem, że ją zadowoli. Ale gdy się do niej zbliżał, ona kuliła się i odsuwała, aż w końcu uderzyła ramionami o kominek. Tren jej ślubnej sukni dotknął rozżarzonych węgli. Materiał zapalił się z przyprawiającym o mdłości sykiem. Ogień biegł w górę sukni jak szybki złodziej. Błyskawicznie pochłaniał materiał. W jednej chwili jej ciało objęły płomienie. W płonącej białej sukni wyglądała jak zjawa z nieba, chociaż wrzeszczała, jakby była w piekle. Rex rzucił się na nią, pchnął ją na podłogę i tarzał się z nią, tłumiąc płomienie. Szybko ugasił ogień. Lucretia przerażona przylgnęła do niego, szlochając. Szybko zaniósł ją do łazienki, zdjął z niej to, co pozostało z sukni i wsadził do balii z zimną wodą. Miała niewielkie poparzenia na nogach i rękach. Gdy stała drżąca, naga w balii o kształcie serca i patrzyła na niego ciemnymi, pełnymi nienawiści oczami, zrozumiał, że dotyk nieba był krótki i już się skończył. Na zawsze. Przerażonym wzrokiem popatrzyła na spaloną, poplamioną krwią suknię. - Zadzwonię po lekarza. - Nie. - Zakryła dłońmi piersi i krok. Boże, jaka była piękna. Doskonała. Chciał jej znowu. Mimo tragedii, jaką przed chwilą przeżyli. - Ale jesteś ranna... - Nie chodziło tylko o poparzenia, ale i o urazy psychiczne. - Nikt się nigdy o tym nie dowie, Rex. Obiecaj mi, że dopóki żyję będziemy udawać, że jesteśmy najszczęśliwszą parą, jaka kiedykolwiek chodziła po ziemi. Rozległo się pukanie do drzwi ich apartamentu. - Halo. Czy wszystko w porządku? - krzyknął niski męski głos. Rex przełknął ślinę z trudem. - Nie wiem... - Obiecaj mi! - Ścisnęła go za ramię. Jej piersi przez chwilę były nagie, a różowe brodawki wydawały się żeglować po wodzie. Nie mógłby jej odmówić niczego. Czuł na barkach niewiarygodny ciężar winy. To przez niego była poparzona. Dlatego, że myślał tylko o sobie. Przez jego zachłanność już nigdy nie będzie się z nim kochać. - Lucretio, proszę cię... Myślę... - Obiecaj mi, bydlaku, że dopóki żyję nikt się nie dowie o tym, co mi zrobiłeś! - Hej, wszystko w porządku? - Ponownie zapytał stłumiony głos za drzwiami. - Może powinniśmy wyłamać drzwi albo wezwać szefa... Rex z trudem przełknął ślinę. - Nic się nie dzieje! - odkrzyknął przez zęby. - Proszę nas zostawić! - Na pewno? - Głos nie był przekonany. - Słyszałem krzyki. Naprawdę, nic się nie dzieje - krzyknęła Lucretia, zadziwiająco spokojnym głosem. - mamy miesiąc miodowy. - Jezu! - Głos był pełen grozy i zdziwienia. - Proszę się nie martwić - dodał Rex. - Przepraszam, że przeszkodziłem. Jezus! W pokoju zrobiło się cicho. - Obiecaj mi - nalegała Lucretia. Jej oczy były twarde jak diamenty. Rex Buchanan ostatni raz płakał, gdy był dzieckiem. Teraz łzy zamazały mu obraz Lucretii, zasłaniającej się i odsuwającej od niego w różowej wannie. - Dobrze, Lucretio. Obiecuję. - Jego słowa brzmiały pusto. W noc poślubną został poczęty ich syn Derrick. Rex trzymał się z daleka od swojej młodej żony przez całą ciążę. Później domagał się swoich praw małżeńskich, więc się poddała, ale leżała pod nim nieruchomo jak głaz. Nie dotykała go, nie całowała, wykonywała swój obowiązek tak, jak ją matka uprzedzała. Czuł się jak kretyn, gdy próbował ją rozpalić. Jej zimna obojętność zmieniała się w odrazę, kiedy całował jej piersi, wodził językiem wokół pępka albo kiedy po pijanemu chciał, żeby dotknęła jego członka, a nawet wzięła go do ust. - No, dalej. - Zanurzył palce w jej włosach, próbując skłonić ją do tego, by go zadowoliła. - To nie takie straszne. - To najobrzydliwsza rzecz, jaką słyszałam. - Jestem twoim mężem. - A ja nie jestem twoją dziwką. Znajdź sobie kogoś innego. - Nie mówisz poważnie. - Nie? - Spojrzała na niego uwodzicielskimi błękitnymi oczami. Zsunęła się z łóżka i wydawało się, że go posłucha, ale splunęła na niego pogardliwie. - Jestem w ciąży, ty zboczony bydlaku. Zamarł ze zdumienia i poczuł radość. Kolejne dziecko może odmienić ich życie. Zapomniał o swojej złości. Oczy mu się zaszkliły od łez. - To dobrze, Lucretio. To dobrze. - Chcę usunąć ciążę. - Co? Nie myślisz chyba... 51 - Właśnie, że myślę, Rex. Nie chcę następnego dziecka. Masz już syna. Nie potrzebujesz drugiego. - Ale to grzech... To ją powstrzymało. Jej oczy patrzyły żałośnie. Wyślizgnęła się z łóżka. Ona też była katoliczką i wiedziała, że odbieranie życia, nawet komuś, kto nie byłby w stanie żyć sam, jest grzechem tak strasznym, że nie można dostać rozgrzeszenia. - Dobrze. - Wzięła szlafrok z brzegu łóżka i szybko go założyła. - Ale to już ostatnie. - Kochanie, posłuchaj... - Nie. - Siedziała sztywna i wyprostowana. Przewiązała paskiem swoją szczupłą, doskonałą talię. - Urodzę to dziecko, ale żadnych więcej nie będzie. - Nie mogę obiecać... Odwróciła się, patrząc mu z wściekłością w oczy. - Oczywiście, że możesz. Możesz się przenieść do innego pokoju i zostawić mnie w spokoju. Na zawsze. - Lucretio... - Już rozmawiałam z doktorem Williamsem. Decyzja należy do ciebie. Jeżeli chcesz tego dziecka, to mi obiecaj, że dasz mi spokój. Jeżeli nie, idę do lekarza. - Jak możesz? - To dziecko jest dla ciebie, Rex. Jeżeli go chcesz. - Ale możesz poronić. Wzruszyła ramionami. Wiara walczyła w nim z pożądaniem, ale w końcu zwyciężyła. Przeniósł się do innego pokoju w odległym końcu korytarza. Lucretia zapłaciła ślusarzowi za nową zasuwę w drzwiach sypialni i dotrzymała słowa. Urodziła Angie niecałe siedem miesięcy później. Od dnia, w którym dziecko przyszło na świat, Rex nie żałował swojej decyzji. Nigdy też nie zapukał, nie podsłuchiwał ani nie dobijał się do drzwi sypialni żony. Znalazły się inne kobiety, tak jak przedtem, zanim poznał Lucretię. Nienawidził się za swoją słabość i składał większe ofiary na rzecz kościoła. Miał nadzieję, że datki i działalność dobroczynna uwolni go od poczucia winy. Ale to nie skutkowało. Im więcej dawał pieniędzy, tym bardziej czuł, że musi dać jeszcze więcej. Im większej liczbie fundacji przewodniczył, tym więcej musiał otwierać nowych. Przez cały czas trwania małżeństwa był niewierny. Nie chciał, ale był zdrowym mężczyzną i potrzebował seksu - dzikiego, zwierzęcego seksu. Takiego, jakiego żona nie chciała mu dać. Taki mógł przeżyć tylko z innymi kobietami, a zwłaszcza z jedną, z którą spotykał się przez ponad dwadzieścia lat. Której nie przestał odwiedzać. Teraz, gdy patrzył na portret Lucretii, miał łzy w oczach. Boże, jak za nią tęsknię. Była jedyną kobietą, która się przed nim nie ugięła, jedyną, która była dla niego wielkim wyzwaniem, jedyną, która go nie chciała. A Angie była do niej tak podobna... To było przekleństwo, które musiał dźwigać do końca swoich dni. - Brig nie zgubił Remmingtona - powiedziała Cassidy, stojąc twarzą do ojca na korytarzu, tuż przy schodach. Rex w jednej ręce trzymał teczkę, a przez drugie ramię miał przerzuconą marynarkę. - Jeżeli nie on, to kto? Ty? - Uniósł z niedowierzaniem brwi. - Tak - powiedziała wzdychając. Była zdenerwowana. - Byłam wściekła, bo nikt nie pozwalał mi jeździć na moim koniu, więc tamtej nocy wyprowadziłam go ze stajni, przejechałam przez stary staw przy tartaku. Zrzucił mnie i uciekł. Brig mnie znalazł, wysłał do domu na innym koniu, na tym, na którym przyjechał, a sam zaczął szukać Remmingtona. - Mówiła szybko. Bała się, że ojciec jest wściekły i że zwolni Briga. Nie mogła do tego dopuścić. Nie chciała, żeby ponosił konsekwencję za jej błąd. - Wiem, że byłam głupia, robiąc to bez twojej zgody. - Cassidy naprawdę czuła skruchę. - Ale zrozum, że byłam już zmęczona tym czekaniem bez końca. - Chyba nie mówisz tego, żeby go osłaniać? - Rex zmarszczył czoło. Cassidy chciała schować spocone dłonie do tylnych kieszeni spodni. - A dlaczego miałabym to robić? - Serce waliło jej jak młotem, bo kochała Briga i chociaż tym razem mówiła prawdę, gotowa byłaby dla niego skłamać. Jakimś cudem udało jej się zachować niewzruszoną twarz. - Nie wiem. Twoja matka myśli, że ten chłopak cię fascynuje. - Przecież jest tylko naszym pracownikiem. - Cassidy wiedziała, że nie może się zdradzić. Nie spodobał jej się ton wyższości we własnym głosie. Brig był kimś o wiele ważniejszym niż pracownik. O wiele, wiele ważniejszym. - To, że jest pracownikiem nie przeszkadza ci się koło niego kręcić. - Angie, która najwidoczniej usłyszała rozmowę, zbiegła po schodach w krótkiej białej spódniczce i wiązanym na szyi topie. Przechyliła głowę na bok i zapięła złoty kolczyk. - Zajmuje się moim koniem - odpowiedziała nerwowo Cassidy. - Akurat. - Angie uśmiechnęła się wymownie. Wyjęła z torebki okulary słoneczne. Cassidy starała się nie zauważać tego, że ojciec zawsze rozpromieniał się, gdy w pobliżu pojawiała się Angie. Jego twarz łagodniała tak samo jak wtedy, gdy klękał przed figurką Maryi w kościele. 52 Angie stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. - Gdzie idziesz? - Jadę z Felicity do Portland. Chcemy kupić coś do ubrania na przyjęcie. - Angie uśmiechnęła się szeroko. - Podróżuj z kartą kredytową! Rex roześmiał się z ulgą. - Chcesz jechać z nami, Cass? Przydałoby ci się coś nowego. - Nie, dziękuję. Angie zmierzyła wzrokiem dżinsy, podkoszulek i bluzę w kratę siostry. - Nie możesz iść na przyjęcie jak wieśniaczka. - Dlaczego nie? - Bo to oficjalne przyjęcie, a sędzia Caldwell jest dziwakiem. Lubi, jak wszystko idzie po jego myśli. A wiadomo, że na przyjęcie nie chodzi się w dżinsach i podkoszulku. - Nie obchodzi mnie to. - Cassidy nie miała ochoty na towarzystwo. Angie wydęła pogardliwie usta. - Dobrze. Rób, jak uważasz. Tylko nie mów, że się nie starałam. - Wyszła, tupiąc po zimnej posadzce białymi sandałkami i zostawiając po sobie zapach perfum Chanel nr 5. Cassidy wolała nie myśleć o przyjęciu u Caldwellów. Będzie przeżywała tortury, koszmarne tortury, patrząc, jak Brig trzyma Angie w ramionach. Ogień i woda. Te dwa żywioły zawsze będą nadawały bieg życiu jej synów. Sunny skurczyła się, bo przed oczami miała wizję góry w płomieniach i katafalku olbrzymich rozmiarów. Wiele lat temu Buddy o mało się nie utopił, a teraz chłopcy przejdą przez prawdziwe piekło, rozpalone i dzikie, które na zawsze zmieni ich życie i skończą tragicznie. Będzie ból i śmierć. W jej wizji czarny dym unosił się do nieba. Zaczęła kasłać. - Nie! Nie! Nie! - Mamo, co ci jest? Chase momentalnie znalazł się przy niej. Potrząsnął nią, żeby oprzytomniała. Błękitne oczy Sunny były pełne troski. Prawie zasnęła na kanapie. Znowu. Doszła do siebie, ale nie mogła pozbyć się obrazu śmierci, który jej nie odstępował jak wstrętny demon. - Nie możesz iść na to przyjęcie - powiedziała stanowczo. Zatroskanie Chase’a przerodziło się w złość. - Rozmawialiśmy już na ten temat. Idę... - Mówię poważnie. Nie możecie iść. Ani ty, ani Brig. - Potrząsnęła gwałtownie głową. - Nie ma mowy. To zbyt niebezpieczne. Nie mam zamiaru dyskutować na ten temat. - Jednak jej zakazujący ton najwyraźniej nie zrobił wrażenia na Chasie. Zadarł przekornie brodę. Tak bardzo przypominał swojego ojca. Podobieństwo było przerażające. - Nie zaczynaj znowu z tymi bzdurami, mamo. Od wielu lat marzyłem, żeby iść na to przyjęcie i w końcu ktoś mnie poprosił. Nie mam zamiaru zbyć Mary Beth Spears. - Uśmiechnął się do matki łagodnie. Ten uśmiech zawsze ranił jej serce. - Poza tym, jestem już za duży, żebyś mi rozkazywała. - Idziesz z córką pastora? - Sunny skręciły się wnętrzności. - Tylko dlatego, że jest spokrewniona ze starym Bartolomeo... - O Boże, już nawet Angie Buchanan jest lepsza niż córka Spearsów. - Ale nie miałem wyboru - odpowiedział niecierpliwie. - I nie mów nic na Angie. Wiem, co o niej myślisz. Nie chcesz, żeby Brig miał z nią cokolwiek wspólnego. - Pewnie, że nie. Ale Mary Beth jest córką pastora. A on, chociaż stara się uchodzić za męża Bożego, jest wcielonym diabłem. Słyszysz mnie? Diabłem. - Idę, mamo. To ważna sprawa. Potrzebne mi było zaproszenie i Mary Beth okazała trochę serca i mi je dała. - Jego głos był pełen sarkazmu i zgorzknienia. - Poza tym, mogę tam poznać ludzi, którzy pomogą mi w karierze. Właściciele firm prawniczych mogą potrzebować studenta prawa albo aplikanta do swoich kancelarii. Wierz albo nie, ale nie mam zamiaru spędzić życia pracując dla starego Buchanana i podlizując się wszystkim w mieście. Nie załamała rąk, ale potrząsnęła głową. Kłopoty. Ogromne kłopoty. Mary Beth Spears i Angie Buchanan. Góra ognia znowu stanęła jej przed oczami. - Nie mogę uwierzyć, że Earlene pozwoli jej pójść z tobą. - Ta kobieta jest jak plastelina. Robi wszystko, co każe jej mąż. - Dobrze. Więc dlaczego on pozwala swojej córce, żeby się z tobą spotykała? - Powiedz to głośno, mamo. Aż takie ze mnie zero? - Zachichotał. - Oczywiście, że nie - powiedziała Sunny z dumą. - Jesteś najlepszy. - Więc nie ma problemu. - Mogę mieć tylko taką nadzieję - jej głos wcale nie brzmiał pewnie. - Nie bądź takim prorokiem złych wieści. Może się okazać, że to najważniejsza noc w moim życiu. Spójrz... - 53 wszedł do pokoju, który dzielił z Brigiem i wyciągnął smoking zapakowany w folię. - To wielka chwila, mamo. Więc przestań gderać i życz mi powodzenia. - Zawsze ci tego życzę. Ale wizja... Oczy Chase’a spochmurniały, ale Sunny nie lekceważyła tak jak on swoich przepowiedni. Zacisnęła palce na jego rękach i trzymała go mocno, wbijając paznokcie w jego skórę jak zęby węża. Smoking zatrząsł się na wieszaku. - Posłuchaj, Chase. Nie lekceważ mnie. Pamiętasz, że widziałam wodę przed tym, jak Buddy... - Nie chcę słuchać tych bujd, mamo. - Odskoczył od niej, prostując się. Przeszył ją zjadliwym wzrokiem. - Znowu zaczynasz mówić jak wariatka. - Mówię tylko prawdę. - O Boże drogi. Wróżysz. Połowa z tych wróżb się nie sprawdza. Większość ludzi ma cię za wariatkę. - A ty? - Nie wiem. - Szczerość odbiła się na jego twarzy. - Nie chcę tak myśleć. - Więc mi uwierz, Chase. Stanie się tragedia. - Chyba że zrezygnuję z najlepszej w życiu okazji? - Tak. - Boże, ratuj. Odwiesił smoking na pręcie do wieszania ubrań i przeczesał dłońmi włosy. Był zdenerwowany. Sunny rozumiała jego emocje. Wyśmiewano go od lat, nazywano synem stukniętej indiańskiej dziwki, która nie potrafiła zatrzymać przy sobie męża albo oskarżano go, że jest maminsynkiem, a jego matka jest niespełna rozumu, a często też, że jest wysłannikiem diabła. Chase znalazł zdechłego kota przywieszonego do skrzynki pocztowej i sam go pochował, powstrzymując łzy, gdy wykopywał szpadlem ziemię. Zastanawiał się, dlaczego miał takiego pecha, że urodziła go taka dziwna kobieta. Sunny westchnęła głośno i wstała. Rozumiała, dlaczego zazdrościł bogatym pieniędzy; bo oni nie musieli tyrać tak jak on, żeby pomóc w utrzymaniu domu. Zaczął roznosić gazety, gdy miał zaledwie siedem lat, ustawiał kręgle na torze do gry, zanim wprowadzono automaty. Był za młody, żeby legalnie dostać pracę, więc skłamał tylko po to, żeby zarobić trochę więcej i został pomocnikiem kierowcy autobusu. W końcu zaczął pracować w tym samym tartaku, co jego ojciec, ale to Chase’owi nie wystarczało. Spał po trzy godziny na dobę między ośmio- lub dziesięciogodzinnymi zmianami. Dostawał najlepsze stopnie, doczekał się stypendium, a teraz kończył studia licencjackie. Od zimowego semestru miał zamiar iść na studia prawnicze. Sunny była z niego dumna. Był jej pierworodnym synem. Rozumiała doskonale, że poświęcił wszystko - dumę i życie towarzyskie, żeby wspiąć się wyżej. Musiał uczyć się kilka lat dłużej, bo poświęcił się dla niej. Czuła się z tego powodu trochę winna. Powinien zacząć samodzielne życie z jakąś porządną dziewczyną i założyć rodzinę. Siedział przy stole z posępną miną. Nawet ona, choć znała przyszłość, nie mogła mu odmówić tej odrobiny radości. - Tylko uważaj jutro. - Stanęła przy zlewie, odkręciła kran i nalała wody do szklanki. - Dopadnie mnie zły duch? - zakpił. - Mam nadzieję, że nie. - Wyjrzała przez małe okno i zagryzła dolną wargę. - Mam nadzieję, że się mylę. - A co z Brigiem? On też? - Nie zawracał sobie głowy, żeby ukryć sarkazm. - Któryś z was. Nie potrafię powiedzieć, który. Chase zaklął pod nosem. - Mamo... Wiedziała, co powie, zanim zdążył wyrzucić z siebie znienawidzone słowa. Położyła mu dłoń na ramieniu, żeby go uspokoić. - Nie pójdę do żadnego psychologa. Chcą mnóstwo pieniędzy i zazwyczaj mają więcej problemów niż ich pacjenci. - Są profesjonalistami. Oparła się biodrem o zlew i łyknęła wody ze szklanki. - To oni powinni przychodzić po radę do mnie. - Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś uparta? - Tylko bezczelny, przemądrzały syn, któremu się wydaje, że zostanie wziętym prawnikiem. Kąciki ust Chase’a unosiły się. Gdy się uśmiechał, był nieziemsko przystojny. - Mnie się nie wydaje, mamo. Ja to wiem. - Ja też, synu - odpowiedziała z dumą. - Ja też. Brig dodał gazu. Usłyszał długie i głośne wycie silnika harleya i dopiero wtedy zmienił bieg. Wiatr rozwiewał mu włosy i szumiał w uszach. Brig nisko pochylony patrzył na pola, które migały mu przed oczami.