miejscu zbrodni. Wygląda na to, że jest ostatnią osobą, która widziała Josha żywego. Policja sprawdziła, co Bandeaux robił w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin swojego życia, ale nie znalazła nic niezwykłego. Sekretarka twierdzi, że zachowywał się normalnie, cokolwiek to, u diabła, znaczyło. Poza tym mieli poszlaki. Caitlyn Bandeaux używała takiej szminki, jak ta znaleziona na kieliszku w zmywarce, miała psa, którego sierść prawdopodobnie odpowiadała sierści znalezionej w gabinecie. Krew jej grupy zna-leziono obok krwi Bandeaux. W domu znaleziono też jej odciski palców, chociaż, z drugiej strony, kiedyś tam przecież mieszkała i odwiedzała Josha dość często. Pewnie z tym swoim cholernym kundlem. Hałaśliwy burek należał kiedyś również do Bandeaux. Nie było niezbitych dowodów, narzędzia zbrodni, świadków zajścia, oskarżeń, wciąż nie było testów DNA, ale był rozwód, pozew o przyczynienie się do śmierci dziecka i problemy Caitlyn ze zdrowiem psychicznym. Wystarczająco dużo poszlak, żeby ją aresztować. Ale chciał czegoś więcej. Chciał dowodu, którego nie będzie można podważyć. Jeśli chodzi o śmierć Bernedy Montgomery, to w szpitalu nie było wówczas żadnej z podejrzanych osób. Ale zarówno Caitlyn Bandeaux, jak i jej brat i siostra byli w Oak Hill, rezydencji Montgomerych, i każde z nich mogło podmienić tabletki nitrogliceryny. Ale mógł to też zrobić ktoś inny. Lekarz, ktoś z zewnątrz, jakiś monter albo hydraulik, albo ktoś ze służby. Potarł kark i ogarnęła go pokusa, żeby wysępić od Morrisette papierosa. Dwa razy rzucał palenie, po pierwszym razie wrócił do papierosów, bo nie wytrzymał napięcia w związku z aferą w San Francisco. Raz się zaciągnął i już był uzależniony. Gdy rzucał palenie po raz drugi, przed przyjazdem do Savannah, znów musiał cierpieć męki. Zwalczył pokusę i dopiero wtedy wszedł do gabinetu Morrisette. Rozmawiała przez telefon. - ...w porządku, już jadę. Będę za dwadzieścia minut. - Odłożyła słuchawkę i przewróciła oczami. - Muszę jechać do domu. Zdaje się, że Priscilla zachorowała na ospę wietrzną. Wybuchła panika. Opiekunka do dziecka szaleje. - Morrisette wzięła torebkę. - Wrócę, jak uda mi się ją uspokoić. Może znajdę kogoś innego do opieki... kogoś, kto nie boi się pieprzonego wirusa. Cholera! To takie wkurzające. - Pogrzebała w torebce, aż znalazła dwie ćwierćdolarówki i paczkę gumy do żucia. - W takim tempie jeszcze przed końcem miesiąca znajdę się w przytułku, a dzieciaki staną się bogate i będą zgarniały dywidendy z jakichś pierdolonych akcji. - Skrzywiła się, słysząc swoje kolejne przekleństwo. Wydobyła z torebki jeszcze jedną monetę i wszystkie trzy wrzuciła do przegródki na ołówki w szufladzie swojego biurka. Leżało tam już tyle monet, że starczyłoby na piwo dla całego wydziału na następny tydzień - no, może tylko po jednym na głowę. - Nic nie mów, dobrze? - poprosiła. - Przynajmniej staram się zmienić coś w sobie. - I przynajmniej tym razem nie jest to kolejny kolczyk. - Wiesz co, Reed? - Rzuciła mu spojrzenie, pod którym skuliłby się niejeden twardy mężczyzna. - Są jeszcze inne części ciała, w które można sobie wsadzić kawałek metalu. Nie tylko kobiety to robią. Myślę, że na Gwiazdkę kupię ci wygrawerowany bolec na fiuta, będzie na nim napisane TEN FIUT TO NIEZŁY BOLEC albo TEN BOLEC TO NIEZŁY FIUT. Zależy, w jakim będę nastroju. To znaczy, czy mnie nie wkurzysz. A jakie masz na to szanse? Zerowe. Aha, wkurzyć to nie przekleństwo. - Skoro tak mówisz.

– Czy uważa pan, że za ostatnią zbrodnię ponosi winę ten sam człowiek, który zamordował jego siostry? – Tak. – Mówi energicznie rozjuszony brat. Gniewnie wymachuje rękami. Idealnie przystrzyżona bródka porasta jego podbródek, ciemnoblond włosy są przycięte w najmodniejszą fryzurę. Ale oczywiście nie chce na nikim zrobić wrażenia wyglądem. Nie, jest przejęty i wzburzony i nie ukrywa tego. – Uważam, że gdyby policja właściwie poprowadziła sprawę moich sióstr, nie doszłoby do kolejnej zbrodni. Zbliżenie na ofiary, śliczne buzie, tak pełne życia. – Bla, blaf bla. – Wypijam kolejny chodny łyk i szukam innej stacji. Oczywiście śmierć bliźniaczek to dobry temat, ale już stary, zwłaszcza siostry Caldwell. Nie żyją od ponad dziesięciu lat... prehistoria. A ten dupek na ekranie mnie denerwuje. Co za bezczelność – zajmuje mój czas. I jeszcze te brednie o pracy policji. Sam nie wie, o czym mówi. Patrzę na ekran i wypijam kolejny spory łyk. Przejdźmy do ważnych spraw. Gdzie, do cholery, ekipa, która opowie nam o spalonym samochodzie w Marina del Rey? To jedyny temat wart mojej uwagi. Rozdział 33 Musimy znaleźć Fernanda – stwierdził Bentz. Wracali do Parker Center, gdzie Hayes chciał zostawić Martinez. Później zawiezie Bentza do firmy wynajmującej samochody. – Mówiłem ci, że masz się trzymać z daleka. – Hayes był wściekły. – To moje http://www.wojskogedeona.pl/media/ Świst. Z parteru na piętro dotarł nietypowy dźwięk. Ruch powietrza? Ktoś otworzył drzwi? Okno? Co tu się dzieje, do cholery? Zatrzymała się, nasłuchiwała, jej zmysły się wyostrzyły, dostała gęsiej skórki. A jeśli Rick gdzieś tu jest? A jeśli przez telefon kłamał, a w rzeczywistości jest już w drodze do domu, jak wtedy? Skurczybyk mógł ją oszukać. Może śledzenie podejrzanego to zmyłka, a może naprawdę planował śledzić kogoś przez całą noc, tyle że tym kimś jest jego własna żona. Była żona. Jennifer Bentz patrzyła na swoje odbicie w lustrze i skrzywiła się na widok drobnych zmarszczek między brwiami. Kiedy się pojawiły? W zeszłym roku? Wcześniej? A może dopiero w tym tygodniu?

A zatem Fernando nie przyjdzie. Znowu. – Cholera. – Bentz dopił resztę coli, obserwując, jak ćma uderza o klosz, i już miał wyrzucić pustą butelkę, gdy zobaczył, jak ktoś biegnie wśród mgły. Mężczyzna, stwierdził. Minął salę gimnastyczną i na ukos przecinał wielki trawnik. Bentz znieruchomiał. Wytężył wzrok. Biegacz zwolnił, a Bentz rozpoznał Fernanda Valdeza. Mały dupek jednak się pokazał. Sprawdź – To ma być tanio? – W Hollywood? Owszem. Ale dzisiaj nie dam rady, jestem zajęty. Jutro może być? – Jasne. Spotkamy się tam... Powiedzmy, o siódmej? – Da się zrobić. Jutro o siódmej. W Roy’s. Hayes się rozłączył, otworzył schowek między fotelami i wyjął fiolkę leków na zgagę, którą zawsze tam trzymał. Żołądek dawał mu się we znaki, a rozmowa z Bentzem nie poprawiała sytuacji. Zażył kilka naraz, popił resztką pełnej fusów porannej kawy. Była gorzka, ale znośna. Włożył okulary przeciwsłoneczne, zerknął w lusterko, rozejrzał się i włączył do ruchu. Skoro Rick Bentz przyjechał do Los Angeles, coś wisi w powietrzu. Coś złego. Mogę sobie pogratulować. Dobra robota! Pieprzony Rick-Supergwiazdor-Bentz wrócił do Los Angeles!